Rozdział 5 cz.1
Dosyć z chłopcami, teraz tylko mężczyźni
Sierpień
Poniedziałek
Gdyby
jakiś ciekawski przechodni postanowił zajrzeć przez okno domu
państwa Evansów, zdecydowanie nie spodziewałby się takiego
widoku. Dwie młode dziewczyny biły się na dywanie. Blondynka
szarpała włosy rudej, krzycząc wniebogłosy niezrozumiałe słowa.
Zaś jej rywalka, nie pozostawała jej dłużna, gryzła i kopała
swoją dłużniczkę.
-Czemu
ty zawsze musisz mi wszystko zabierać?! - krzyknęła Petunia, tak
głośno, że kot na kanapie, początkowo zupełnie niezainteresowany
całym sporem, podniósł łepek i syknął na nią. Lily wreszcie
zrzuciła siostrę z siebie i z całej siły popchnęła ją na
kanapę. Blondynka tylko jęknął za bólu, po czym podniosła się
i zaczęła ganiać młodszą po pokoju. Przewracając przy tym
wszystkie krzesła i wazony.
-Zostaw
mnie – warknęła Lily przeskakując stolik, w dłoniach trzymała
mały futrzany notatnik, który należał do jej siostry. Dokładnie
wiedziała, że tylko narobi sobie problemów czytając go, jednak
ciekawość, a może nawet odrobina troski była silniejsza. Zakradła
się więc wczorajszego wieczoru do pokoju Petunii, kiedy ta była na
spotkaniu ze swoim nowym chłopakiem i wyjęła spod łóżka
nieswoją własność. To co tam przeczytała nią wstrząsnęło.
Chciała go pokazać rodzicom, pomóc niegdyś ukochanej siostrze,
jednak ta szybko odkryła jej plan. Teraz od godziny, ganiały się i
biły w salonie, nie przybierając przy tym w słowach.
- Żałuję, że cię
nie udusiłam we śnie – wykrzyczała Petunia, próbując złapać
za kostkę rudowłosą.
-I co by ci to dało
– od krzyczała Lily, wbiegając do kuchni. - I tak byś była
nieszczęśliwa. Czy ty – Petunia wbiegła za nią z mordem w
oczach. - Możesz zrozumieć, że nie jestem winna …
-Jesteś winna
wszystkiemu! - blondynka stanęła po przeciwnej stronie wyspy
kuchennej. Evansówny patrzyły na siebie jak dzikie zwierzęta
szykujące się do ostatecznej walki. Żadna nie chciała ustąpić.
Obie były uparte i dumne, przekonane o swojej racji i pewne w
swoich osądach, nawet najbardziej radykalnych i niedorzecznych.
- Czemu niby? Temu że
jesteś tak okropna, że żaden facet nie zwraca na ciebie uwagi,
póki nie dasz mu dupy – wydarła się Lily, jej rude włosy
sterczały w każdą stronę, a w zielonych oczach widoczna była
jedynie furia.
- Gdybyś się nie
urodziła – zaczęła Petunia.
- To co by to
zmieniło. Dalej byłabyś tą samą nadętą smutną dziewczyną.
Nic tego nie zmieni, ani ja, ani twoje żale do mnie, ani twoje
głodzenie się i puszczanie na lewo i prawo – powiedziała bardzo
spokojnie i wyraźnie. Petunia patrzyła na nią z nienawiścią.
Oto przed nią stało ucieleśnienie, wszystkiego czym ona sama nie
była i kpiło z niej. To nie była tajemnica, że to właśnie Lily
była ulubienicą rodziców. Każdy, kto ją poznawał od razu pałał
do niej sympatią. Od dziecka była zabawna i inteligentna. Kiedy
szły ulicą to właśnie za Lily oglądali się ludzie. Miała ten
naturalny blask i urodę. Piękne kasztanowe włosy, drobną
towarzyszkę i uśmiech tak szczery i szeroki, że kradł serca. To
ona dostała w genach wszystko w pakiecie. Babcia lubiła mawiać,
że Lily to jej duma i radość, zaś Petunia zmartwienia i smutki.
- To ja jestem ciągle poza domem, sama w obcej cywilizacji. Ty masz
rodziców na co dzień.
- Którzy bez przeryw
mówią tylko „Lily to... Lily tamto”. Zaczarowałaś ich. Kiedy
ciebie nie było, byliśmy szczęśliwi. A teraz ojciec wypruwa
sobie żyły na twoje książki, eliksiry i inne pierdoły. A ja nic
nie mam, nic nie dostaje. Dlatego, że moja siostra jest wariatką.
Nikt cie nie chce i nie chciał. Sprawiasz same problemy, wstyd nam
za ciebie. Rodzice nawet znajomych nie zapraszają, bo boją się,
że coś odwalisz. Utrzymują cie, bo możesz ich zabić, kiedy będą
starzy. Nawet do swojego wariatkowa nie pasujesz. Myślisz, że nie
słyszałam, waszych rozmów – Lily przełknęła ślinę, czując
rodzącą się w niej furię. - Wielka pani prefekt, wariaci uważają
cie za wariatkę. Oni przynajmniej urodzili się w dobrych
rodzinach, a ty jesteś jakimś mutantem. Nigdzie nie pasujesz...
Nigdzie...
Środa
Położyła
listy na biurku we wtorek, jednak nie miała do nich głosy. Petunia
unikała jej, a rodzice w ogóle nieświadomi sytuacji za wszelką
cenę chcieli je pogodzić. Bez przerwy podsuwając argumenty
„jesteście siostrami”, „kiedyś byłyście nierozłączne”,
„zróbcie to dla babci, ma już dziewięćdziesiąt lat”. Nic
jednak nie pomagało, obie doszły do tego samego wniosku są dla
siebie martwe. Każde słowo powiedziane w poniedziałek, pozostawiło
po sobie ślad w duszy, każdej z sióstr. Obie wiedziały co
powiedzieć, aby najbardziej bolało.
- Lily – babcia
weszła do pokoju o lasce. Rudowłosa od razu wstała z łóżka i
podeszła do niej. - To dla ciebie – podała jej białe pudełko z
namalowanymi różami i liliami.
- Babciu – zaczęła
Lily, ale starsza kobieta uciszyła ją ręką. - To na listy, masz
ich sporo – wskazała całą wieżyczkę zwiniętą czerwoną
nitką. - Dostałam je od swojej matki, teraz jest twoje. Chowaj
tylko te wartościowe dobrze – Lily pokiwała głową. Kiedy
babcia wyszła otworzyła pudełko. Był w nim tylko jeden list w
kopercie zatytułowanej „Otwórz w dniu ślubu. Babunia”. Lily
uśmiechnęła się czule. Babcia od ponad dwudziestu lat, bez
przerwy mówiła, że za chwilę umrze, rozdając swoje pamiątki i
pieniądze wnuką. Lily już otrzymała guzik, spinkę, a teraz
pudełko. Petunia zaś sznurówkę, listy od dziadka i jako
najstarsza wnuczka welon, który zarzekała się pożyczyć siostrze
i kuzynką. Jak dotąd babcia cieszyła się doskonałym zdrowiem, a
z wiekiem stawała się coraz bardziej uparta oraz nieznośna.
Uwielbiała dokuczać synowej i synowi, sąsiadom i niestety
Petunii. Lily nie raz słyszała jak babcia nazywała blondynkę
grubaskiem lub tłuścioszkiem. Jednak nigdy nie reagowała. Teraz
czuła do siebie o to żal.
Usiadła
na łóżku i zaczęła przeglądać listy. Oczywiście Maddie w
ciągu trzech dni, napisała osiem, otrzymała również list od
Hestii i Alice oraz od Jamesa Pottera. Dokładnie się przyjrzała
kopercie, była beżowa z czerwoną pieczęcią rodu Potterów na
zamknięciu. Przełknęła ślinę, nie powinna otwierać tego listu.
Była właśnie na rehabie od Jamesa Pottera i Severusa Snape.
Postanowiła rozpocząć leczenie po tej nocy, którą spędziła na
jedzeniu tortu od okularnika i płakaniu, płakaniu nad utraconej
przyjaźni ślizgona, marzeniu o pocałunkach i zamordowaniu
gryfona. Dlatego właśnie określiła plan nawrócenia się na dobrą
drogę, który zawierał dokładnie pięć punktów. Nawet je
rozpisała:
Punkt
1. „Pod żadnym pozorem nie rozmawiać z nimi, ani o nich”
Punkt
2 „Być cały czas zajętą, aby o nich nie myśleć”
Punkt
3 „Punkt 3 nie wyszedł więc myśleć tylko o tym jakimi są
kretynami, zwłaszcza Potter, przypominać sobie co głupiego, złego
zrobili ( w przypadku Pottera, wybierać sytuacje złe, ale tylko te
w których miał na sobie koszulkę – BARDZO WAŻNE)”
Punkt
4 „Iść za radą Alice, znaleźć sobie chłopaka, tak zwany
plaster”
Punkt
5 „Nie dać się znowu zauroczyć, omamić żadnemu z nich”
Zdecydowanie
przeczytanie od niego listu było naruszeniem punktu 1. Zresztą co
mógł do niej napisać, nic ciekawego. Jednak na wszelki wypadek
zaklęciem Lomus oświetliła kopertę, aby sprawdzić tylko,
czy to nie jest sprawa życia i śmierci. Papier był na tyle gruby,
że nie wiedziała, ano jednej literki. Zdenerwowana rzuciła list na
łóżko. Czuła, że nie powinny jej obchodzić jego słowa, cała
jego zadufana w sobie osoba. Mimo to, jej myśli bez przerwy krążyły
wokół niego. Nie mogła się uwolnić od tego dziwnego,
nieprawdopodobnego zauroczenia. Dziękowała Merlinowi, że Potter
był tak dziecinnym, aroganckim, czasami podłym, kobieciarzem, że
jej uczucia, głównie dzięki zdrowemu rozsądkowi, nie przeradzały
się w coś poważniejszego. Zresztą co ona w nim widziała, co
wszystkie dziewczyny w szkole widziały w nim i Blacku? Byli typem
bad boyów, popularni, zabawni, pewni siebie, arogancy, wydawali się
tajemniczy, wysportowani, a co najbardziej się podobało Lily
inteligentni. Każda dziewczyny za którą się uganiali, lub ona za
nimi myślały, że to dla niej się zmienią, tylko dla niej będą
wierni. I tu właśnie był powód czemu Lily Evans unikała,
okazywała brak sympatii Potterowi, po prostu ona wiedziała, że on
się nie zmieni, nie dla niej. Pozostawi ją ze złamanym sercem,
brakiem cnoty i miłymi doznaniami fizycznymi. Tak więc postanowiła
już dawno temu, że najlepiej jak będzie trzymała się od niego z
daleka. Co chwila jednak się mijali. A to przez Lupina, na
zajęciach, przyjęciach, a teraz przez samego Pottera, który uparł
się, aby uprzykrzać jej życie.
Sięgnęła
po ten przeklęty list, jeden kawałek papieru, nie zaszkodzi jej
silnej woli. Ze skwaszoną miną, pełną dezodoranty dla samej
siebie otworzyła kopertę. Zanim wyciągnęła list wciągnęła
nosem powietrze i je wypuściła.
Droga
Evans,
mam
nadzieję, że nie spaliłaś tego listu od razu po otrzymaniu. Jeśli
tak, cóż i tak jest zabezpieczony zaklęciem przeciw płomieniom,
podarciu na strzępy, wyrzuceniu do śmieci i zalaniu wodą. Tak,
więc powodzenia Złotko. Mogę jedynie napomknąć, że jestem
zawsze przygotowany na każdą sytuację. Kolejna cecha, która
powinna Cię przekonać do pójścia ze mną na randkę. Naprawdę
powinnaś to poważnie przemyśleć, Ty, ja i karmelowe piwo, albo
coś innego co piją kobiety. Mogłabyś mnie obrażać godzinami, a
ja na Ciebie patrzeć, to dla nas obojga idealny scenariusz. To
okropne, że tak się nade mną znęcasz. Jestem tylko nieszczęśliwie
zakochanym facetem, który oferuje Ci swoje serce, ciało, duszę
(przy okazji zamek w Walii, całkiem ładny, tylko pogoda średnia),
w zamian za nic (cóż to nie jest do końca prawda, przynajmniej
dałabyś mi Siebie potrzymać za rękę, bądź, że człowiekiem
Evans). Nie wspominając, że mielibyśmy ze sobą naprawdę piękne
dzieci. Twoja uroda, mój sześciopak, Twoja umiejętność nauki,
mój cudowny charakter i wyszedłby następnym Merlin. Przemyśl to
poważnie. Razem możemy spłodzić następnego (wolałbym
następnych, ale nie naciskam) niesamowicie uzdolnionego magicznie
czarodzieja.
Odbiegając
od tematu naszych pięknych dzieci i moich dobrych genów (Twoich
też, ale jesteś ruda więc trochę tracisz punktów), spędzamy
właśnie z Łapą wakacje podróżując po Ameryce Północnej. Nie
mogę przestać myśleć, jakby Ci się tu podobało. Piękne widoki,
ciepła pogoda, czuć w powietrzu historię magii. Muszę Cię tu
kiedyś zabrać, obiecuję, że nie pożałujesz.
Jak
będziesz miała czas między obwinianiem mnie o całe zło na
świecie, a płakaniem nad Smarkiem, odpisz proszę. Moja podła,
głupia, arogancka, zadufana w sobie osoba nie może się doczekać,
aż odpiszesz.
Twój
przyszły mąż, ojciec Twoich dzieci,
James
Charles Merlin Potter.
P.S.
Wiem, że za mną tęsknisz, nie martw się już nie długo będziesz
widzieć mnie codziennie
Sobota
- Myślałam
od beżowych spodniach w tym roku, dla was. Pomyślcie o tym,
wyglądalibyście uroczo – pani Potter dokładnie przyglądała
się swoim chłopcom. Obaj czarnowłosi, szczupli i wysocy,
wyglądali jak bracia. Zawsze chciała mieć dużą rodzinę.
Dlatego ucieszyła się, że Syriusz z nimi zamieszkał. Byli bardzo
blisko z Jamesem, a teraz ich dom był od razu pełen śmiechów i
szczęścia. - Jamie co ty taki blady dzisiaj – podeszła do
swojego syna. Wyglądał, jakby złapał przeziębienie. Zresztą
Syriusz wcale lepiej nie wyglądał. Obaj byli jeszcze w piżamach,
bladzi, spoceni, a oczy im się świeciły. Dotknęła czoła
Jamesa, było chłodne, ale mokre, zresztą jak jego włosy.
Syriuszowi zaś trzęsły się ręce, kiedy z obrzydzeniem podniósł
kubek. - Jesteście chorzy, moje skarby, zaraz każę wam
przygotować rosołku – poinformowała ze smutkiem i troską
wypisaną na twarzy. - Albo sama go wam przygotuje – szybko
wyszła z jadalni. James przetarł twarz obiema rękami i jęknął
głośno.
- Czemu
ona tak głośno mówi – warknął do siebie i położył głowę
na stole. Syriusz tylko pokręcił głową i próbował hamować
odruch wymiotny przeżuwając jajecznicę.
- Dzień
dobry chłopcy – powiedział głośno pan Potter, wchodząc do
pomieszczenia z ogromnym uśmiechem. Przy okazji trzasnął
ostentacyjnie drzwiami. - Jak tam synku ?! - podszedł do Jamesa i
zmierzwił mu włosy. - Główka boli – ujął jego twarz w dwie
ręce i przechylił do tyłu, aby się jej przyjrzeć. - Och ktoś
jeszcze ząbków nie umył. Wali od ciebie wódką na kilometr i
papierosami – stwierdził. Podszedł do Syriusza specjalnie głośno
tupiąc. - Syriuszek, może zjesz coś więcej – zaproponował z
uśmiechem, ale szybko się skrzywił czując zapach wymiocin. - A
to ty wymiotowałeś o szóstej. O brachu, masz tu jogurcik –
potknął mu łyżeczkę pod nos. Na sam zapach Black poczuł
zawartość swojego żołądka w gardle. Pokręcił mocno głową i
wybiegł z jadalni udając się do łazienki, nie zdążył jednak i
zwymiotował do wazonu w przedpokoju.
- Tato,
błagam oddychaj ciszej – wymamrotał James. Charles spojrzał na
niego z ogromnym uśmiechem. Kiedy patrzył na swojego syna, miał
wrażenie, że cofa się w czasie. Niegdyś był taki sam, upijał
się każdej nocy, balował do rana, a jego oczy krążyła za każdą
napotkaną dziewczyną. Co nie zmieniało faktu, że nie podobało
mu się to, że chłopcy wypijali jego alkohol.
-Powiem
ci synu, że masz drogi gust – zaczął Charles, jego syn podniósł
na niego wzrok. - Osiemdziesięcioletnia burbon, polska i ruska wódka,
jestem pod wrażeniem, nie pojęcie tanich rzeczy – James
uśmiechnął się na samo wspomnienie tych smaków. Mieli z
Syriuszem zaskakująco dużo zabawy pijąc ten alkohol na dachu. Nie
potrzebowali nawet radia, sami śpiewali na całe gardło.
-Dziękuję
to chyba rodzinne – zażartował podnosząc złoty widelec.
Charles otworzył gazetę.
-Nie
podoba mi się to, że się co noc upijacie, sprowadzacie
dziewczyny, macie dopiero szesnaście lat – powiedział groźnie,
chociaż za gazety się uśmiechał.
-Trzeba
podtrzymać jakoś ród Potterów i Blacków, robię co mogę –
James rozłożył się nonszalancko na fotelu. Patrząc
prowokacyjnie na ojca, z tym swoim szelmowskim uśmiechem.
-James,
musisz w końcu dorosnąć, mieć jakiś plan na przyszłość,
kiedyś to wszystko będzie twoje – powiedział Charles, po czym
ugryzł się w język, mówił jak własny ojciec. Jednak James był
inny, nic sobie nie robił z jego słów. Nie krzyczał, nie kłócił
się, spokojnie siedział i czekał na rozwój sytuacji.
-Mam plan – rzucił krótko popijając kawę.
-Jaki,
jeśli mogę wiedzieć ? Zostać z Syriuszem alkoholikiem, zostać
wyrzuconym z Hogwartu, czy roztrwonić majątek rodu na dziwki, bo jak tak, na razie idzie wam świetnie -
zdecydowanie mówił jak własny ojciec i siebie za to nienawidził.
-Po
pierwsze, alkoholikiem nie zostanę tylko koneserem – zażartował
z ogromnym uśmiechem młody Potter. - Po drugie z Hogwaru mnie nie
wyrzucą, bo jestem synem Charlesa Pottera, po trzecie majątek jest
na tyle duży, że nie uda mi się roztrwonić go na dziwki. Tobie
się nie udało, wujowi też, dziadkowi też, więc nie mam się o
co martwić – wzruszył ramionami. - Skończę Hogwart, zostanę
aurorem, będę podróżował po świecie, a w wieku czterdziestu
lat poślubię jakąś młódkę, która będzie lecieć na kasę
lub będzie miała kompleks tatusia, spłodzę syna i wrócę do
podróżowania po świecie.
-Życie
nie jest takie proste. Wiesz co się dzieje, wojna nadchodzi. Musisz
dać się ponieść swoim dobrym uczuciom, cechą i je wykorzystać,
zamiast marnować wszystko na swoje zachcianki.
-Jestem
tego świadom – rzucił James dalej nonszalancko bujając się na
krześle. Charles tylko pokręcił głową, ta dyskusja zmierzała
donikąd. Jego syn był jeszcze młody, naiwny,pełen życia, niech
tak zostanie, niedługo świat się zmieni wraz z Jamesem. Na razie
powinien się cieszyć młodością.
-W
biurku mam eliksir na kaca, zażyjcie go z Syriuszem – warknął
tylko. Bycie surowym rodzicem, mu nie wychodziło, ale za to
pozostawała mu rola luźnego rodzica. Jej się będzie trzymał.
-Dzięki
tato – rzucił James i wybiegł z jadalni. - Łapa przestań
rzygać do wazonu – krzyknął biegnąc po schodach.
Wrzesień
Wtorek
Początek roku zapowiadał się obiecująco, po czym całkowicie
spalił wszystkie marzenia i plany uczniów. Przedmioty które
niegdyś należały do ich ulubionych spędzały im sen z powiek.
Remus wraz z Lily udzielali się jako prefekci, oboje jednak szybko
stwierdzili, że połączenie ich obowiązków z nauką ich
przerastało. Sytuacji nie poprawiała narastająca zawiść pomiędzy
gryfonami i ślizgonami. Codziennie dochodziło do kłótni i
pojedynków między członkami domów. Dodatkowo prefekci Ślizgonów
nie reagowali. Cała odpowiedzialność spadała na Remusa i Lily,
którzy zostali zobowiązani do brania dodatkowych dozorów. Prefekt
Naczelna Luisa sama byłą Ślizgonką i nie umiała się porozumieć
z nimi, a Evan Prefekt Naczelny był na szkoleniu w Świętym Mungu i
wracał dopiero w tym tygodniu.
-Łapa,
jedz tę owsiankę, bo wystygnie – powiedział Lunatyk znad
gazety. Ściągnięcie reszty Huncwotów o tak wczesnej porze z
łóżka, było nie lada wyzwaniem, jednak się powiodło.
Oczywiście każdy z nich jęczał i okazywał swoje niezadowolenie.
Syriusz po nocy spędzonej z pewną siódmoklasistka, ledwo
utrzymywał głowę w pionie.
-Tak,
mamo – odpowiedział z ziewnięciem. - Nigdy tak rano nie wstałem
– stwierdził.
-Tak,
zwykle o tej porze się kładziesz – dodał Peter, zajadając
swoje śniadanie. Był typem człowieka, który rzadko narzekał, w
każdej sytuacji widział możliwości.
-Dokładnie.
I tak powinno pozostać – warknął Łapa, przy okazji gniewnie
szczeknął na nich.
-Cóż
dobrze się stanie, kiedy chociaż raz w swoim życiu nie spóźnisz
się na zajęcia – powiedział Remus z przekąsem. Black tylko
przewrócił oczami i wrócił do jedzenia swojej owsianki z
rodzynkami. Jego wieczorna towarzyszka nie należała do pokornych
dziewczyn. Poderwanie jej zajęło mu pół godziny, ale seks z nią
całą noc. Nie mógł powiedzieć, że żałuje, jednak był
rozczarowany. Miał nadzieję, że jej pełne piersi, średni tyłek,
da mu zapomnieć chociaż na chwilę o swoich problemach. Mylił
się. Całą wściekłość w sobie próbował wyładować w seksie
z nią, co mu się nie udało.
-Czy
on śpi? - zapytał oburzony Lunatyk, odwrócili głowę w stronę
Jamesa, który chrapał głośno.
-Wygląda
tak spokojnie – stwierdził Peter.
-Myślisz
to samo co ja ? - zaśmiał się Syriusz.
-Nikt,
nigdy nie myśli tego co ty – Remus wrócił do czytania książki.
- Dobra mam niezmywalny tusz – Łapa uśmiechnął się szeroko.
Złapał się na tym, że lubi na nią patrzeć, kiedy tego nie
widzi. Czuł się przy tym, jak jakiś chory zboczeniec, ale nie
umiał się pomachiwać. Nawet jak był z inną dziewczyną szukał
jej wzrokiem, tylko aby zobaczyć te blond pasma w jej rudych
włosach. Siedziała teraz na trawie z przyjaciółkami, jak na
szkocką jesień, pogoda była piękna. Widział dokładnie jej
profil, słońce raziło ją w twarz, ale nie zmieniła miejsca.
Stwierdził, że jak na osobę tak bladą wyjątkowo lubiła się
opalać. Promienie słońca odbijały się w jej ciemno rudych
włosach, które lśniły niczym ogień. Zaśmiała się nagle głośno
z czegoś co powiedziała Alice, lubił słyszeć jej śmiech, był
tak szczery i lekko dziwny, że go rozczulał.
-Rogacz!
- krzyknął mu w ucho Syriusz. James odwrócił w jego stronę
twarz, a ten ryknął śmiechem. Nie udało mu się zmyć
namalowanych wąsów niczym kiepski alfons, ani penisa na policzku.
Nie to żeby jakoś specjalnie się starał, zawsze lubił dobry
dowcip, a ten akurat był wyśmienity. Postanowił na kilka dni
pozostawić malunki na twarzy, aby móc patrzeć ze satysfakcją na
oburzenie nauczycieli i zakłopotanie innych uczniów.
-Mój
babmbino – powiedział James z włoskim akcentem. - Czy ty zjeść
pasta, ja ci zrobić pasta, nie zjeść – Syriusz zaśmiał się
histerycznie, zwłaszcza jak Potter wstał i zaczął wymachiwać
rękami.
-Wyglądasz
jak wujek pedofil – stwierdził Łapa.
-Pewnie
masz rację, masz już doświadczanie – zażartował Potter i
klepnął przyjaciela w tyłek. - U jaka twarda dupcia, daj pomacać,
no daj - Black wygoił się w bok, aby okularnik nie mógł go
dotykać. Nic to nie dało. Już po chwili zaczęli ganiać się po
korytarzu. - Daj mi tę dupcie w nocy dawałeś bez opamiętania
teraz się wstydzisz – krzyczał za nim Rogacz. Uczniowie oglądali
się za nimi i śmiali się do rozpuku. Zwłaszcza jak Black zaczął
w panice wołać pomocy.
-Pablo
nie dotykaj mnie, nie teraz – wykrzyczał Syriusz przeskakując
przez murek. Za nim Potter ze zdjętym już paskiem od spodni
próbował go uderzyć.
-Chodź
tu, Pablo pokarze ci praw... - zrobił koziołka przez dwa metry
lądując tuż przy grupce dziewczyn. Jęknął głośno, a
przestraszone panienki pisnęły przerażone. - Witam piękne damy,
Pablo – rzucił do nich, po czym ruszył z powrotem za Syriuszem.
-Czy
on ma penisa na twarzy ? - słyszał za sobą jedną z nich.
-Tak
mam – od krzyczał. - Lepiej mieć dwa niż jeden – rzucił
szybko.
Środa
Jak można być takim idiotom ? - pomyślała Lilly, patrzyła
z uśmiechem jak dwaj gryfoni ganiali się po sali. Zresztą cała
szkoła patrzyła. Jak zawsze robili z siebie widowisko. Potter cały
poprzedni dzień nosił z dumą swoją umalowaną twarz, jakby nic,
póki profesor się nie zdenerwowała i zaklęciem się ich pozbyła.
Był chyba jedyną osobą, która nie przejmowała się swoim
wyglądem i tego co myśleli o nim ludzie. W tym wieku można było
to uznać za osiągnięcie.
-Gapisz
się – stwierdziła Alice czytając z Maddie magazyn. Lily
zaczerwieniła się i wróciła do przeglądania kartek z nimi. - To
dziwnie urocze, ale to mój kuzyn więc bardziej obrzydliwe.
-Nie
gapiłam się – wyszeptała Lily przyglądając się zdjęciu
pięknej blond modelki.
-Gapiłaś
się – rzekła Hestia. - Ale ci wybaczam twój brak gustu.
-Nie
podoba mi się – warknęła.
-Już
o tym rozmawiałyśmy, nie wracajmy do tego, bo robi się żenująco
– zakończyła Alice. Każda z nich wiedziała, że żaden Huncwot
nie nadawał się do związku, nie było w tym temacie nic do
powiedzenia. Bardziej interesującą sprawą był związek Alice i
Fanka. Młody Longbotton postanowił wreszcie, jak ujęła Hestia
pokazać że ma jaja – i postawił się McKinnon, co
niestety spowodowało bardzo przykre zerwanie. Zwłaszcza, że ta
złamała mu nos i zwyzywała od cip, na co Frank się
popłakał. Teraz siedział na drugim końcu sali i z miną zbitego
psa obserwował czarnowłosą. Alice za to postanowiła ruszyć
dalej, często mówiła, że jest jej przykro, bo nie znajdzie
lepszego obiektu manipulacji i worka treningowego.
-O
znowu płacze – rzuciła nagle Maddi. Wszystkie spojrzały w
stronę Franka. Biedny chłopak wycierał łzy rękawem i starł się
udawać, że czyta książkę.
-Czy
on nie ma żadnych kolegów ? - zapytała przejęta Lily.
-Raczej
czy nie ma jaj ? - dodała Hestia, najmniej czuła osoba w
Hogwarcie. Evans zgromiła ją wzrokiem. Jej jedynej było żal
Longbottona. Był słodkim, miłym, trochę fajtłapowatym
chłopakiem, ale kochał Alice całym sercem i był dla niej dobrym
przyjacielem. Nie zasłużył na takie traktowanie.
-Nie,
nie ma – warknęła Alice ignorując swoje przyjaciółki.
-Idę
coś z tym zrobić – powiedziała Lily wstając.
-Zrobić
mu okład z piersi ? - zaśmiała się Hestia.
-Jak
będzie trzeba ja się zgłaszam – rzuciła Maddie.
-Zawsze
zdesperowana – wyszeptała do Lily Hestia. Ta nic nie powiedziała,
tylko uśmiechnęła się i ruszyła w stronę płaczącego. Zajęcia
miały się zacząć za dwadzieścia minut, gdyż profesor wolał
się chować w gabinecie niż ich znosić. Frank nie spostrzegł, że
idzie. Usiadła obok niego i podała mu chusteczkę.
-Dzięki
Lily – odpowiedział. Położyła dłoń na jego ramieniu. Biedny
Frank – pomyślała.
-Jak
się czujesz ? - zapytała zmartwiona. Wyglądał jak cień dawnego
siebie, wychudzony, bladszy.
-Jakby
mi ktoś serce wyrwał z piersi – odpowiedział. - To podobno
minie.
-Minie,
minie, tylko musisz znaleźć inną – rzucił nagle Potter. Kucnął
obok nich uśmiechając się serdecznie do Lily. Chłopcy podali
sobie dłonie. - Evans piękna jak zwykle – ujął jej dłoń i
pocałował delikatnie cały czas patrząc jej w oczy. Lily
usłyszała parę westchnięć zachwytu dziewczyn z tyłu.
-Potter
– powiedziała krótko i zabrała dłoń. - Frank nie słuchaj go.
Kochasz ją, ona ciebie, jesteście sobie pisani – James tylko
przewrócił na to oczami.
-Nie,
nie i nie – powiedział szybko Potter. - Słuchaj brachu –
usiadł obok niego i objął go ramieniem. - Nie jesteście sobie
przeznaczeni. Ona ruszyła dalej, to co teraz robisz tylko ją i
innych żenuje. Chodzisz i ryczysz zamiast wziąć się w garść.
Tylko pogarszasz swoją sytuację – Frank ku zaskoczeniu Lily
przytakiwał bez płaczu. - Przyjdź do nas wieczorem, zagramy w
karty, upijemy się od razu będzie ci lepiej.
-Nie,
Frank nie będzie, musisz o nią walczyć – warknęła Lily
uderzając Jamesa w plecy. - Jak możesz słuchać faceta, który
zapewne ma już rzeżączkę.
-Troszczę
się o niego – powiedział James.
- Chcesz
z niego zrobić kurwiarza – odpowiedziała Lily.
-Ty
znasz takie słowa ? - zdziwił się James. - Jestem podważeniem.
-Weź,
nie wpajaj mu swoich poglądów.
-A
ty nie rób z niego cipy.
-Nie
robię z niego cipy, wspieram jego wrażliwość.
-Po
pierwsze nie można wspierać czyjejś wrażliwości, to nie ma
sensu – wyciągnął ku niej jeden palec, po czym drugi. - Po
drugie to właśnie jest robienie z niego cipy.
-Nie
prawda, prawda … poszedł sobie – zdziwiła się Lily. Razem z
Potterem podnieśli się na równe nogi i zaniepokojeni rozglądali
się za Longbottonem. Wreszcie go znaleźli stojącego z Remusem
Lupinem, który patrzył na nich z dziwnym uśmieszkiem.
-Widzisz,
bez twoich złotych rad od razu … - chwyciła go za rękę i
zaczęła ciągnąc w stronę drzwi. - Evans rozumiem twoje
podniecenie – zaczął Potter, Lily odwróciła się i kopnęła
go w piszczel tak, że biedak krzyknął z bólu.
-U
ostro Evans, Rogacz lubi takie – krzyknął za nimi Black.
-Czemu
to zrobiłeś ? - zapytała wściekła wyciągając go na korytarz.
Nie mal rzuciła go o ścianę. James spojrzał na nią z
rozbawieniem. Była urocza jak się denerwowała. Jej zielone oczy
zamieniały się w dwa sople lodu, a usta były zaczerwienione.
-Dla
jego dobra. Lubie faceta, ale robi z siebie kretyna – powiedział
nonszalancko. - A ty na siłę próbujesz go pocieszyć i przekonać
do czegoś co już nie istnieje.
-Istnieje,
on ją kocha, musi o nią walczyć – warknęła na niego.
-Nie
musi Lils – powiedział poważnie biorąc ją za dłonie. Nie
wyrwała ich mu, co go zaskoczyło, co więcej poczuł, że je lekko
uciska. Kurwa, kurwa, nie dobrze – pomyślał. - Nie pasują
do siebie. Ona to rozumie. Są zbyt różni, to się nie uda.
-Skąd
wiesz? Wszystko … - zaczęła.
-Nie
Lils. Ona nie zmieni zdania, on nie stanie się jej wymarzonym
facetem. Miłość nie scala pęknięć, tylko je zakrywa. Potem i
tak wyjdą – mówił spokojnie, poważnie, jego czekoladowe oczy
patrzyły na nią jak na dziecko, które zrobiło coś złego.
-Jak
możesz być takim …
-Słuchaj.
Są dwa rodzaje ludzi na tym świecie Evans, nieoprawni romantycy
jak ty i Frank oraz realiści, ja i reszta ludzi w tym Alice.
Romantycy widzą uczucie, duszę, realiści ładną twarz, te same
zainteresowania, poglądy. Ty wierzysz, że Bóg, Merlin czy coś
tam zapisało ci kogoś w pakiecie, bratnią duszę, która cie
uzupełni, ja widzę kolejną osobę z którą mogę się przespać
lub dobrze bawić. Ty czujesz miłość, zauroczenie, ja czuję
chemię, pociąg seksualny. Miłość to fantazja, wyobrażenie,
piękne, ale mylne. Tym szybciej to zrozumiesz tym mniejsze
prawdopodobieństwo, że staniesz się Frankiem – patrzyła mu w
oczy jak to mówił. Naprawdę w to wierzył.
-James
my w tych czasach myślimy za dużo, czujemy za mało. Nie podajemy
się uczuciom, ty – położyła dłoń na jego piersi, spojrzał
na tę bladą rękę i położył na niej swoją. - podajesz się
złym. Mam nadzieję, że sobie to uświadomisz, za nim będzie za
późno i zmarnujesz swoje szansy. Jesteś jak ci wszyscy mali
przestraszeni chłopcy.
-Mówisz
jak mój ociec - powiedział z kwaśną miną. Nie odpowiedziała
tylko zaczęła iść ku klasie. - Umów się ze mną Evans ? -
zaśmiał się.
-Jestem
dla ciebie za dobra i ja umawiam się z mężczyznami, anie
chłopczykami – odpowiedziała oglądając się za siebie.
-Tak,
raczej za mało wiesz o mnie – wyszeptał do siebie.
~*~
Październik
Piątek
-Ona
sobie chyba z nas kpi – krzyknęła Hestia na cały korytarz. Lily
odwróciła się w jej stronę. Skończyła właśnie zajęcia z
eliksirów i ostatnie czego pragnęła to dyskusję ze swoja
przyjaciółką na temat Prefekt Naczelnej. - U wyglądasz okropnie
– stwierdziła Hestia podbiegając do niej. Evans odgarnęła
włosy z czoła. To nie był jej dzień, tydzień, miesiąc. Potter
postanowił, że to właśnie ona zostanie jego kolejnym obiektem
żartów. Codziennie wysyłał jej kwiaty, wykrzykiwał znane już
Evans umów się ze mną, a dzisiaj wraz z Blackiem i Peterem
śpiewali jej serenadę. Problem w tym, że ona czuła, że zaczyna
mięknąć.
-Co
dzisiaj ? - zapytała zrezygnowana. Hestia chwyciła ją pod ramię
i zaczęła prowadzić w stronę schodów.
-Nic
tylko wycofała twój program pomocy słabszym uczniom –
powiedziała nonszalancko. Lily stanęła dęba i chwyciła kratkę.
Z
powodów organizacyjnych od 20 października roku obecnego do
odwołania, zawieszone i anulowane są wszystkie zajęcia pomocy
uczniom organizowane przez Pannę Evans. Bardzo tej Pani dziękujemy
za pomysł i pracę jednak są one niepotrzebne w tej szkole. Pannę
Evans zachęcam do pielęgnowania własnej wiedzy, a nie czyjejś.
Prefekt
Naczelna
-Co
za szmata – krzyknęła Lily. Wszyscy uczniowie spojrzeli w jej
kierunku. - Nie zostawię tak tego – rzuciła kartę i bojowym
krokiem zaczęła iść w stronę gabinetu Prefektów.
-Lubię
cię taką co jej zrobimy ? - zapytała podekscytowana Hestia
biegnąc za przyjaciółką. - I tak długo wytrzymałaś. O na
Merlina … - zatrzymała się nagle i z otwartymi ustami wskazywała
ścianę zamku. Lily spojrzała w tamtą stronę i zamarła. Dwóch
Huncwotów wisiało nad podłogą, chowając się przed Flenchem.
Oczywiście pozostała dwójka zerkała za ściany rzucając co
chwila zaklęcia, przez które woźny przewracał się. Jednak to
nie to było najgorsze, tylko wielki baner z napisem „Evans umów
się ze mną i zostań królową mego serca”. Wszędzie
porozrzucane konfetti, płatki kwiatów i oczywiście ulotki z „150
zalet Jamesa Pottera”. Pierwszą była przyjaźń z Syriuszem
Blackiem i resztą ekipy. Kiedy woźny przeszedł z róg. Lily nie
wytrzymała i krzyknęła:
-Potter
ty kretynie – zdążyła tylko zauważyć zadowolenie na twarzy
Pottera i Blacka, którzy dalej wisieli i przerażenie Remusa. Po
jej słowach z bocznych sal rozległ się dźwięk marszu weselnego
i wyleciały całe stada zaczarowanych gołębi, które śpiewały
balladę „Lily, kwiecie mój, umów się z Rogaczem, bądź mą
królową. Królowo ze mną tańcz, bo u Rogacza nie ma że stop, o
yeah. Dzisiaj wyglądasz ślicznie, tu przyszłaś dla mnie
specjalnie. Tanecznym krokiem podchodzę i biorę co moje. Królowo
ze mną tańcz, ty najpiękniejszą z pań”. Hestia zaczęła
podrygiwać, na co Lily zgromiła ją wzrokiem.
-No
co, dobra nuta – tłumaczyła się.
-Co
tu się dzieje ?! - krzyknął chłopak idący w ich kierunku z
kufrem i torbą. Oczywiście Evan, prefekt naczelny, musiał właśnie
teraz wrócić. Jak na zawołanie Black spadł na ziemię plackiem,
a muzyka grała coraz głośniej.
~*~
Godzina 17:27
Wszyscy siedzieli teraz na dywaniku w gabinecie prefektów. Syriusz
trzymał się za ramię z ogromnym uśmiechem, kiedy Evan chodził w
kółko szukając odpowiedniego formularza.
-Druga
szuflada w biurku – podpowiedział mu James nonszalancko bawiąc
się zniczem. Evan go zgromił wzrokiem, ale się posłuchał i
wyciągnął świstek papieru. - Miejmy to szybko za sobą, mamy
kilka rzeczy do załatwienia, a ty się opierdzielasz.
-Czy
ty jesteś poważny, naruszyłeś z pięćdziesiąt przepisów swoim
żartem, a mnie krytykujesz – James tylko wzruszył ramionami.
-Ma
rację opierdzielasz się, a my nie jesteśmy winni twojej niewiedzy
– dorzucił Syriusz ziewając przeciągle. Evan usiadł ciężko
na krześle przy biurku prefekta. Już nienawidził swojego nowego
zajęcia. Drzwi tworzyły się z hukiem, kiedy do środka weszły
dwie dziewczyny. Za jedną z nich dalej latał natrętny gołąb,
który śpiewał tę okropną piosnkę.
-Potter
pozbądź się go. Black do pielęgniarki. Lupin więcej się po
tobie spodziewałam. Peter, cóż sam wiesz – warknęła na nich
rudowłosa. Potter od razu pozbył się patka z ogromnym uśmiechem.
- Dwa tygodnie szlabanu, co dziennie będziecie szorować podłogi
po kolacji. Pilnować was będzie Sue z puchonów.
-A
wy to? - wyrwał się Evan, czując, że ta ruda odbiera mu i tak
słabe zasoby prestiżu prefekta naczelnego. Spojrzała na niego
najbardziej zirytowanym wzrokiem, jaki widział. Nie dziwił się,
że Huncwoci mają do niej chociaż trochę respektu. Ta dziewczyna
była jak ogień.
-Lily
Evans, prefekt Gryfonów – przedstawiła się. - A to Hestia Jakson ,prefekt Krukonów i pierwsza suka prefektów – czarnowłosa
oburzyła się.
-Ej
– krzyknęła Hestia uderzając Lily w ramię.
-To
akurat prawda – rzucił nagle Lupin z lekkim uśmieszkiem. Hestia
spojrzała na niego ze zrozumieniem.
-Wiem,
ale nie ma potrzeby tego mówić na głos – potwierdziła.
-Dałam
im szlaban, możesz ich puścić – poinformowała Evana Lily.
-Czemu
mam Cię słuchać Lily Evans ? - zapytał zmęczony tą sytuacją.
-Bo
to ja jestem królową tego pierdolnika i twoim jak na razie jedynym
sprzymierzeńcem w tym syfie. Stracisz mnie, możesz się pakować
ze stanowiska – poinformowała go wściekle.
-Dobrze.
Niech tak będzie. Wasza piątka może iść, a Lily jeśli możesz
zostań.
-Nie
mogę, na razie – rzuciła wychodząc z gabinetu.
Co za szurnięta laska – pomyślał Evan z uśmiechem.
Sobota
Muzyka na dole dudniła coraz głośniej, a okrzyki przybyłych na
przyjecie tylko się wzmagały. Cała czwórka Hunctwów siedziała
jednak w swoim dormitorium. Było święto duchów, a zarazem
urodziny Syriusza. Spontanicznie postanowili wyprawić jedną ze
swoich słynnych już i oczekiwanych imprez Hunctwotów. Jubilat
siedział na fotelu przebrany za wilkołaka i przeglądał mapę.
- Rogacz
znowu razem łażą – krzyknął do przyjaciela, który właśnie
zapisywał kolejny dowcip w ich księdze, przebrany za samego
Dumbledore. Szczęka Jamesa zacisnęła się na samą wzmiankę o
tym, że Evans spotyka się z tym kretynem.
- Nic
dziwnego, on jest wszystkim co Lily chce od faceta – rzucił
Remus, siedział na parapecie i palił spokojnie. Wyglądał
komicznie w swoim przebraniu wampira.
-Tak,
jeśli pragnie małego fiuta – warknął Potter. Sama myśl, że
Evan szlaja się obok Evans doprowadzała go do białej gorączki.
To nie był facet dla niej.
-Być
może, chociaż raczej chodzi o to, że jest poważny i ma plan na
siebie. Obije chcą zostać uzdrowicielami – powiedział Lupin,
patrzenia na wkurzonego Jamesa sprawiało mu chorą satysfakcję.
Nawet przez myśl mu nie przeszło pozbawić się tej przyjemności.
Chociaż uważał, że Potter ma rację, Evan i Evans nie byli dla
siebie. Co innego James i Lily, ale na ten związek jeszcze za
wcześnie. Podczas wakacji rozmawiał po pijaku o tym z Syriuszem,
obaj doszli do wniosku, że prędzej czy później, lepiej później,
ta dwójka będzie razem. Jednak na razie James musi dojrzeć, a
Lily się zabawić z kimś innym.
- Pierdolisz, on ją wykorzysta i zostawi.
- To
raczej ty byś zrobił, ewentualnie ja – wtrącił Łapa. Remus mu
przytaknął.
- Tylko
ja się z nią nie spotykam – warknął Potter. Potargał swoje włosy, niesforne włosy. Miał już serdecznie dosyć Evans w swojej głowie. Bez przerwy wracał do tej dziewczyny myślami. Przejmował sie jej przyjaciółmi, jak ostani kretyn, a najgorsze, że zaczynało mu zależeć co ona o nim myśli.
Peter wyszedł z łazienki odziany w ogromne prześcieradło z otwierami na oczy.
-Jestem duchem - poinformował z dumą obracając się kilkukrotnie. Pokazując, że pod spodem miał tylko bieliznę. Remus uderzył głową o futrynę okna. Bezmyślność i naiwności Petera, czasami go przerastała. Glizdek był jednym z najlepszych ludzi, jakich znał. Był pełen empatii i wspólczucia, ale przy tym był naiwny i łatwy do manipulowania. James z Syriuszem często go podpuszczali do dziwnych rzeczy, ale mimo to troszczyli sie o niego, na swoj bezduszny sposób.
-Który z was? - wyszeptał tylko Remus do Syriusz. Ten uśmiechnął się szeroko. Manipuliwanie Peterem i wmawianie mu różnych rzeczy, było jedna z ulubionych rozrywek Blacka i Pottera.
- Tym razem ja - zaśmił się Łapa.
- Glizdek zdajesz sobie sprawę, że zaprosiliśmy prawdziwe duchy ? - zapytał Remus. James spojrzał na niego z wyrzutem.
- Tak, dlatego przebrałem się za... - powiedział, poczym skoczył na łóżko Jamesa, który go objął.
-Łapa werble - krzyknął Rogacz na co Łapa zaczął rytmicznie uderzać w ścianie. Potter wyciągnął różdżkę.
- Za grubą sowę - wyjrzyczał Glizdek. James szybko rzucił zaklęcie na przebranie przyjaciela, na którym wyrósł dziub i gdzie niegdzie białe pióra.
Potter zeskoczył z łóżka i ukocnął, tak aby Peter mogół wejśc na jego ramiona.
- Nie wiem, który z was trzech jest wiekszym kretynem - zarechotał Remus, kiedy James chodził po pokoju z Glizdonem na ramionach.
~♡~
Była w swoim żywiole, razem z Evanem sprawdzali raporty innych Prefektów. Była to monotona praca, jednak z łatwością odciągała ją od problemów.
Zapatrzyła się w drobne pismo Hestii, kiedy poczuła czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Pochylił się nad nią, tak że poczuła miętowy zapach jego szamponu. Drażnił jej nozdrza w nieprzyjemny sposób.
- Muszę przyznać, że Hestia jest przerażająco dokładna - powiedział cicho. Oboje patrzyli w kartkę. Hestia z dokładnością i uszczypliwością saterego gliny opisywała złe zachowania uczniów podczas swojego dyżuru. Już przeczytała wersje Remusa, który z czarnowłosą dyżurował tamtego dnia, był bardziej ostrożny w swoich osądach. Tworzyli zgrany duet, oboje ambitni, inteligentni oraz dokładni. Wedlug teorii Pottera, byliby idealną parą.
- Tak - odpwoiedziała szybko, wstała i odłożyła raport na półkę. Nie lubiła używać zaklęć do tak prostych czynności jak odkładanie, wzięcie czegoś. Alice często sie z niej przez to śmiała. Jednak lubiła swoje małe przyzwyczajenia.
- Jest już późno, odprowadzić cie do wierzy - zapytał Evan z nadzieją w głosie. Lily odwróciła sie do niego z uśmiechem. Chciała powiedzieć "nie", ale chłopak był miły, całkiem przystojny, miał te same pasję, a przedewszytskim był pewnego rodzaju punktem 5 jej planu.
- Tak, oczywiście- odpowiedziała zakladajac swój zielony płaszcz. Evan w ekspresowym czasie ubrał się i chwycił jej torbę.
- Poniosę - poinformował z zawstydzonym uśmiechem.
- Nie trzeba, umiem sama- powiedziała zabierając torbę, nieznosiła takiego wyręczania. Oczywiście było to słodkie i bardzo dzientelmeniskie, ale umiała sama powiedzieć, że potrzebuje pomocy.
Wyszli z ganientu i zaczeli iść korytarzem. Ziemny wiatr rozwiewał włosy Lily. Na przeciw nich zaczeli iść nienzani jej Ślizgoni. Z czystą nienawiścią spojrzeli na Evans. Przeszedł ją ziemny gest. Evan objął ją w obronnym geście. Postanowiła nie spychać jego ręki.
Szli tak przez jakiś czas w ciszy, kiedy wreszcie Lily się zatrzymała. To nie było sprawiedliwe. Dawanie mu szansy, zwodzenie, nie była taka.
- Evan, ja... - zaczeła.
- Wiem, że masz jakieś uczucia do Pottera i Snape - powiedział chłodno. Oczy Lily stały się niczym spodki. - Bez urazy Lily, ale jesteś okropną aktorką. Na Pottera patrzysz, jakbyś sie rozpływała, zaś na Severusa z taką tęsknotą, że przykro patrzeć.
- To nie jest do końca prawda - kłamała.
- Musisz sie z nim dwóch wyleczyć. Potter to dziecko, do tego wredne, a Snape ... cóż sama wiesz. Obaj nie są towarzystwem dla ciebie - stwierdził z miłym, wręcz współcujacym uśmiechem.
- Być może, ale to ode mnie zależy z kim spedzam czas - warknęła. Odsunął się na krok od niej.
- Oczywiście, jednak jak zdecydujesz się... - chwycił ją nagle za ramiona i odwrócił w stronę schodów.
- Co ty wyrabiasz, zostaw... - krzykneła, próbując sie wyrwać. A wtedy zobaczyła ich. Stał w przebraniu dyrektora szkoły i opierając skąpo ubraną dziewczynę o ściankę. Jego dloń w niemal agresywny sposób wędrowala pod skórzaną spódnicę. Całował jej szyję oraz piersi. A Lily na to wszytsko patrzyła. Nie mogła się ruszyć. Wiedziała, że żadnej nie przepuścić, plotki o jego podbojach, nagości i pocałunkach były codziennością w Hogwarcie, ale zazwyczaj był na tyle dyskretny, że nigdy nie wiedziała go w akcji.
- Tak więc chyba mam rację - skomentował krótko prowadzac ją spowrotem do gabinetu prefektów. Nieznosił Pottera, ale tzreba przyznać, że był przydatny. Wszytsko ułatwiał.
~♡~
Nie wiedział jak wylądowała w jego objeciach. Jeszcze przez pół godziny gapił się w mapę, patrząc, jak Evans siedzi z tym kretynem. Ciśnienie skoczyło mu, jak tylko tamten stanął bliżej niej. Potem Syriusz postanowił go uchlać. W końcu to były urodziny Łapy.
- Zachowujesz się jak prześladowca - stwierdził Łapa, przekrzykując głośną muzykę. James tylko wzruszył ramionami. Przygladał się tańczącemu Peterowi. Chlopak zupełnie nie miał umiejętności rytmicznych, jednak brylował na parkiecie. Dziewczyny same podchodziły, aby z nimi zakończył. Właśnie próbował zrobić coś na kształt ryby wyjetej z wody. Uczniowie krzyczeli i wywitowali mu.
-Serio Rogacz, ogarnij się, albo z nią... - zaczął Remus,popijał spokojnie swojego drinka, zupełnie nie będąc pod wrażeniem niczego, ani nikogo.
- Weźcie sie ode mnie odpieprzcie - warknął Potter, miał już serdecznie dosyć. Każdy mówił mu co ma robić, myśleć, żyć, skomentował jego zachowanie. Rodziców jeszcze rozumiał, był dziedzicem, pewene rzeczy należało od niego wymagać, ale przyjaciele. To było za dużo.
- To przestań zachowywać się, jak kretyn . Uziołeś sie na dziewczyne tylko dlatego, że jako jedyna mówi ci jakim jesteś dzieciakiem- odwarknął Lunatyk.
- Nie mów tak do niego - wtracił się Łapa. Zawsze wierny, byli przyjaciómi, Remus miał rację, jednak nie mógł pozwolić, aby ktokolwiek odzywał sie tak do jego brata.
- Wychodzę - powiedział James. Nie miał teraz ochoty robić za terapeutę Łapy i Lunatyka.
Kiedy wyszedł na korytarz uderzyło w niego ziemne powietrze. Zamknął oczy i zdjął okulary, opierając się o ścianę. Miał dosyć. Każdy do okoła miał na niego jakiś plan, oczekiwania rosły, a nie malały. Jedyne czego chciał to być wolnym. Przestać wysłuchiwać tych komentarzy na temat swojego zachowania. Co ich wszytskich wzieło na wymaganie od niego nagle dojrzałości.
- Masz papierosy ? - zapytała. James odwrócił w jej strone głowę. Byla zamazana, jednak zdołał ją zmierzyć wzrokiem. Wysoka, czarnowłosa i skąpo ubrana. Założył okulary, aby lepiej się jej przypatrzeć. - Wygladasz lepiej bez okularów - stwierdziła zataczając się
- Ty też jak ich nie mam - odpowiedział ze swoim już sławnym uśmiechem. Dziewczyna się głośno zaśmiała.
W sumie lepsza taka niż, samotne polerownie różdżki - pomyślał. Nim sie zorientowała całował ją łapczywie. Nie protestowała, oddawała pocałunki. Kątem oka zauważył rude włosy Evans. Chwycił dziewczyne w swoich ramionach mocniej i zacisnął własne oczy. Miał już dosyć Lily, jej wzroku albo zawiedzionego, albo rozbawionego jego osobą, jej włosów, które zawsze wpadały jej ust.