piątek, 7 czerwca 2019

Lwie serca 4


Rozdział 4

Bal
[Muzyka]
Czerwiec

Sobota, godzina 20.41

- Nie wiem, nie rozmawialiśmy za dużo – powiedział Remus, rzucił na swoje łóżko pelerynę i usiadł na nim. James dalej stał z założonymi rękoma i patrzył na niego oczekująco. Od tego feralnego dnia, nie widział się z Evans. Unikała go bardziej niż zazwyczaj, a on nie miał ochoty się jej narzucać, ani za nią biegać. – Jak chcesz się dowiedzieć, jak się czuje to się jej zapytaj – rzucił Lupin, poczym wściekle wstał i poszedł do łazienki.
- Nie chce ze mną rozmawiać – powiedział Potter wędrując za przyjacielem. Łazienka Huncwotów nie należała do najczystszych, wszędzie walały się nie potrzebne rzeczy, a ilość produktów przekraczała normę, do tego lustro było tak brudne, że odbicie było zawsze zamazane. Kiedy Remus przemywał twarz zimną wodą, James oparł się o framugę i patrzył na niego.
- Nie dziwię się jej – odparł cicho. Kątem oka zauważył, jak mięśnie Jamesa się napinają.
- To nie ja kazałem mu ją wyzywać – warknął Potter. Przetarł włosy dłonią i ponownie,  chłodnym wzrokiem spojrzał na Remusa. – Zresztą, to Ślizgon, dobrze, że już nic go z nią nie łączy – dodał po chwili.
- James, posłuchaj siebie – krzyknął Lupin. – To był jej przyjaciel i miała prawa się z nim przyjaźnić. Nie dziw się, że jest na ciebie wściekła. Jeżeli to miało się spierdolić, to ty tylko to przyśpieszyłeś.
- To Ślizgon – odkrzyknął okularnik.
- I co to zmienia. A ja jestem wilkołakiem – patrzyli na siebie w ciszy, żaden z nich nie chciał spuścić wzroku. Po chwili jednak Lupin się podał i spojrzał na swoje buty. James tylko się uśmiechnął i klepnął Remusa w ramię.
- Ty jesteś inny. Co mam zrobić, aby przestała się na mnie wściekać ? – zapytał siadając na toalecie. Remus tylko pokręcił głową, nie rozumiał tej sytuacji.
- A co cie zależy? Ona ciebie nie lubiła przedtem zresztą ze wzajemnością. Co po cholerę chcesz coś zrobić z tym faktem ? – James patrzył bez wyrazu w brudne kafelki, potarł swoja brodę. Nie znał odpowiedzi na to pytanie. Po prostu nie chciał widzieć Evans smutnej.
- Nie wiem. Po prostu … nie wiem…

Niedziela, godzina 8.12

Zdecydowanie powinna wstać i ubrać się, umyć zęby i zjeść śniadanie z Alice oraz Frankiem. Jednak perspektywa pozostania w piżamie w łóżku kusiła ją niezmiernie. Przewróciła się na drugi bok i powąchała swoją bluzkę z Kubusiem Pochatkiem. Tak, zdecydowanie powinna wziąć prysznic i zmienić piżamę.
- Przynieść ci bułę ? – zapytała Alice, usiadła na łóżku Lilly i patrzyła na nią z oczekiwaniem. – Nie możesz tak się tu chować przed Potterem i Snapem wiecznie – stwierdziła. Lilly tylko pokręciła głową i przekręciła się na drugi bok.
- Nie chowam się, chodzę na zajęcia – warknęła.
- Ta, a pójdziesz na bal ? – zapytała po chwili Alice.
- Nie, nie mam z kim iść – odparła Lilly. Alice uśmiechnęła się do niej.
- Dobry wybór, zazdroszczę ci, ale ja muszę iść, bo trafił mi się jebany romantyk na chłopaka – Lilly zaśmiała się szczerze. Nigdy nie widziała tak niedobranej pary jak Frank i Alice. Jednak coś ich już od pierwszego roku ciągnęło ku sobie. Aż nagle w wakacje Alice rzuciła się na niego i zaczęła całować. I tak już zostali razem. Najmniej dziewczęca dziewczyna w Hogwarcie i chłopak, który był niepopranym romantykiem.
- Pójdę coś zjeść tylko po to, aby zobaczyć minę Franka, jak narzekasz na bal – powiedziała Lilly. Alice podniosła brwi zdziwiona i ucieszona, że wreszcie nie będzie sama musiała jeść z Charlotte.
- Ale najpierw się umyjesz ? – zapytała.
- Tylko dla ciebie – zaśmiała się Evans.

Niedziela, godzina 10.43

Kiedy weszła do sali od razu to wyczuł. Jakby wprowadzała pewnego rodzaju aurę. Odwrócił w jej kierunku głowę. Szła pod rękę z tą okropną Alice. Miał wrażenie, że Lilly chciała zawrócić, ale jej koleżanka trzymała ją za dłoń w mocnym uścisku.
- O twoja szlama – powiedział Lambert, wskazując na siedzącą już Lilly. Miała lekko mokre włosy, a sukienka, którą miała na sobie była lekko przy duża. Musiała schudnąć przez te trzy dni.
- Żadna moja, zwykła szalma – odpowiedział swojemu koledze. Odkąd obraził Lilly przy całej szkole jego pozycja w domu się polepszyła. Nagle wszyscy zaczęli z nią rozmawiać, śmiać się, nie urywali rozmów, kiedy wchodził do pokoju. Stał się taki jak oni. Tęsknił za Lilly, za jej śmiechem, za jej oczami, jednak było mu lepiej bez niej. Na razie.
- Przynajmniej ma fajną dupę – rzucił Alec. – Szlama to szlama, można ją trochę przestraszyć – poruszył brwiami do Lamberta. Severus się nie odezwał, jeszcze parę dni temu ci dwaj się do niego nie odzywali.
Może i dobrze, że on i Lilly się już do siebie nie odzywają.

Niedziela, godzina 19.14

 Charlotte zajęła łazienkę już o piętnastej, żadna z mieszczanek dormitorium nie miała możliwości tam wejścia. Po pewnym czasie Sarah i Mary zdenerwowane przeniosły się do ich sąsiadek, mrucząc coś pod nosem. Jedynie Lilly, która nie szła na bal i Alice, której nie zależało na wyglądzie siedziały nie naburmuszone. Evans chwyciła kolejną książkę i zaczęła czytać,spakowała się do domu już parę godzin temu, a potem pomogła Alice. 
- Może jednak pójdziesz? - zapytała Alice. Ubrała już na siebie swoją czarną sukienkę i trampki. - To niesprawiedliwie, że tylko ja mam się męczyć z tą całą słodkością - Lilly zaśmiała się szczerze. 
- Nie mam z kim iść - odparła Lils. 
- Możesz iść ze mną i Frankiem - powiedziała z nadzieją. - Przy tobie się ogarnie. 
- Merlinie, twój romantyzm i zaangażowanie w ten związek mnie przytłacza - zaśmiała się Evans, na co Alice przewróciła oczami. 
- On chce się trzymać za ręce, cmokać w usta i przytulać. A jego matka... Merlinie co to okropne babsko - czarnowłosa usiadła ciężko na łóżku koleżanki. - Jak nie chcesz iść, to nie będę cię zmuszać. Ale - wskazała na Lilly palcem, patrząc na nią złowrogo. - Masz mnie na sumieniu. Kiedy ty będziesz miała spokój, ja będę musiała tańczyć, uśmiechać się, a mój chłopak będzie patrzył na mnie tymi okropnymi maślanymi oczami - powiedziała z obrzydzeniem. 
- Tak, to straszne, ktoś cię lubi, jak on może - powiedziała Lilly wracając do książki. 
- Dokładnie, ta jego słodkość mnie przytłacza i mdli mnie od niej - jęknęła Alice. 
Po chwili drzwi do łazienki otworzyły się z hukiem. A w progu pojawiła się Charlotte, miała na sobie różową sukienkę z taką ilością tiulu, że ledwo mieściła się w drzwiach. Blond włosy miała ułożone w loki, a na twarzy błyszczał makijaż.
- Merlinie... - wyszeptała Alice. Charlotte obróciła się dwa razy, a cały tiul podniósł się, aż do jej piersi. - Wyglądasz...
- Pięknie, prawda ? - Charlotte zaśmiała się i podskoczyła radośnie. 
- Nie - zaczęła Alice, ale Lilly szybko przykryła jej usta dłonią. 
- Myślałam, że to trochę za dużo. Wiecie, tiul, mocny makijaż z brokatem i oczywiście, czy jest za krótka, ale patrzcie, wyglądam pięknie - wykrzyczała radośnie zakładając buty. Lilly spojrzała tylko na Alice, która ledwo się powstrzymywała, aby nie dokuczyć blondynce. 
- Cóż, wyglądasz ... przyciągasz wzrok Charlotte - powiedziała Lilly. Charlotte odwróciła się w jej stronę z ogromnym uśmiechem.  
- Dziękuję, może dzisiaj mi się uda - rzuciła Charlotte. 
- Co ci się uda ? - zapytała Alice, szczerze zaciekawiona. 
-No poderwać, któregoś z Huncwotów - powiedziała pewna siebie.Lilly i Alice spojrzały po sobie rozbawione.
- Od razu mam ochotę iść, aby to zobaczyć - zaśmiała się Alice wstając radośnie. 

Niedziela, godzina 21.15

 Szukał jej wzrokiem, jednak nie było jej wśród tańczących dziewczyn. Jej przyjaciółka, chyba Charlotte, wyglądała komicznie i bez przerwy zerkała na Syriusza, która nawet nie udawał, że się niej nie śmieje. Nawet było mu szkoda tej dziewczyny. Black, był jego przyjacielem, bratem, ale widział jak traktuje laski z którymi się widuje. Zresztą on sam wcale nie był lepszy. Mieli dopiero po szesnaście lat, nie myśleli  o konsekwencjach swoich czynów. Liczyło się tylko dziś i teraz. A mimo to zdawał sobie sprawę, że zranił parę dziewczyn, zranił Evans. Różnica była taka, że nie okłamywał tamtych dziewczyn, nie dawał im złudnych nadziei, że będą razem, że je kocha, a one i tak legły do niego i Blacka. Z Evans było inaczej, chciał jej dokuczyć, chciał ją zranić, ułożyć pod swoje dyktando. Lupin miał rację, to po części jego wina, że straciła przyjaciela. 
- Rogacz - krzyknął mu do ucha Łapa, nagle podskoczył zdezorientowany. Black spojrzał na niego z uśmiechem. 
- Co ci odjebało? - zapytał wściekle, upił trochę ponchu, który doprawili na początku balu wódką. Wrócił do szukania wzrokiem rudych włosów. 
- Tamara i Eva zapraszają nas na mały spacer po błoniach - poinformował Black poruszając znacząco brwiami. Spojrzał w stronę dwóch Krukonek przy stolikach. Jedna była ciemno włosa, a druga w jego typie, blondynka z ładnym biustem i długimi nogami. - Idziesz z nami? - pokiwał tylko głową na to pytanie i odłożył szklankę. - Tylko się trochę rozchmurz, bo mi zjebiesz podryw - Syriusz klepnął go w plecy.Kątem oka zobaczył zawiedzioną minę Remusa. Jebać go - pomyślał James. Był bal, a on chciał się zabawić w ładnym towarzystwie. Poprawił więc marynarkę i uśmiechnął w ten swój szelmowski sposób, który według jego doświadczeń działał na dziewczyny. Nie rozumiał jakim cudem bycie dupkiem, niezainteresowanym ich życiem i wdziękami sprawiało, że one legły do nich. Rzucił czasami żartem, był szczery i ignorował ich zabiegania, a one jak pszczoły do miodu. Przecież powinno być odwrotnie, to on powinien się strać, nie one. To on powinien zabiegać, być miłym i uroczym, a nie one. 
- James - przedstawił się  z lekkim znudzonym uśmiechem. Obie dziewczyny od razu się poprawiły. Syriusz coś do nich mówił, ale Pottera to nie interesowało. To wydawało mu się bez sensu, cała ta rozmowa, te dziewczyny, które były jedynie atrakcyjne, nie miał ochoty ich poznawać, przebywać z nimi. Chciał porozmawiać tylko z jedną dziewczyną, tylko jednej się wytłumaczyć, zobaczyć jak się czuje. Co do cholery się ze mną dzieje? - pomyślał. Każda komórka jego ciała ciągnęła go do dormitorium dziewczyn. Kątem oka zobaczył swoją kuzynkę Hestię. Jebać to. - Sorry stary, ale muszę coś zrobić. Panie wybaczą - rzucił szybko i nie patrząc na ich zdziwione poszedł do czarnowłosej. To nie będzie łatwa rozmowa - powiedział sobie. 

Niedziela, godzina 22.06

 Połówka księżyca świeciła intensywnie w jej okno. Nawet nie potrzebowała różdżki, ani świecy, aby rozczytać literki w grubej książce. Przeczytała już całą sagę Dorian Grey w świecie mugoli, a teraz chciała się zabrać za Rody magiczne - walki, zdrady i ambicje. Świat magiczny przestawał być dla niej tak obcy, jednak dalej pozostawał fascynujący. Jako jedna z nielicznych uwielbiała "Historię Magi". Co prawda profesor trochę zawodził, jednak sam przedmiot był niezwykły. Wszystkie wojny, hierarchia, tworzenie świata magicznego, było czymś fascynującym. Zupełnie innym niż przedstawiał to Severus. 
Właśnie Sev... jej pierwszy prawdziwy przyjaciel. Tyle razem przeżyli, to on pierwszy odkrył jej magię, on pomógł jej ją okiełznać. A teraz, a teraz nie przypominał człowieka, którego niegdyś uważała za przyjaciela. Wszystko zmieniło się w tym roku, nagle jej wsparcie, zrozumienie przestało mu wystarczać. Co raz bardziej pragnął być potężnym czarodziejem, a ona wydawała mu się w tym przeszkadzać. Stała na drodze jego rozwoju. Zaczął więc się oddalać, a na początku powoli, nie zauważenie. Były to drobnostki, małe rzeczy. Przestał jej pomagać w nauce, a wręcz wyśmiewał jej nie wiedzę lub naiwność. Nie rozmawiał z nią przy innych Ślizgonach. Unikał jej wzroku i nie reagował, kiedy koledzy z jego domu ją wyśmiewali. Co raz rzadziej przychodził na ich spotkania, lub spóźniał się. Czuła, że jest dla niego wstydem. Nie pokazywali się już razem, nie rozmawiali na zajęciach. A kiedy broniła go przed Huncwotami denerwował się na nią. Pewnego dnia zauważyła, że przestał być dla niej wsparciem, nie miała już dla niego zaufania, a ich rozmowy były dla niej męczące. Nie bolało ją to co powiedział, bolało ją zawiedzenie, zbrukanie jej nadziei, że pozostaną przyjaciółmi. Dla tego zamknęła się w tym pokoju. 
Otarła łzy płynące po jej policzkach i otworzyła książkę o rodach. Była pięknie wydana w złoto-bordowej okładce. Znalazła spis treści i zaczęła szukać znajomych nazwisk: Blackowie, Longbottonowie, Potterowie. Otworzyła szybko stronę o Potterach. 
Potterowie jedne z najstarszych rodów w świecie czarodziejów. Mają powiązania z każdym z innych rodów. Majątek tego rodu szacuje się na osiem milionów galeonów. Należą do nich trzy posiadłości w Wielkiej Brytanii: Biała Sowa, Złoty Lew i Gniazdo Gryfonów, oraz zamek w Hiszpanii: Krwawa Perła. Członkowie tego rodu brali udział w tworzeniu magicznej społeczności i jej zasad. Słynął z honorowości, dzielności oraz arogancji. Aktualnym patriarchą rodu jest Charles James David Arthur Potter, zamieszkuje wraz z żoną Doerą z rodu Black i jedynym synem Jamesem w posiadłości Gniazdo Gryfonów. Ród Potterów wymiera, najstarszy syn Charlsa Pottera i Doery Black-Potter, James Potter jest jedynym żyjącym i niepodważalnym dziedzicem. Po jego bezdzietnej śmierci majątek, posiadłości oraz koneksje przechodzą do rodu Blacków. 
Czytanie przerwało jej pukanie do drzwi. Zamknęła szybko książkę, czując się jakby była przyłapana na gorącym uczynku. poprawiła piżamę i podeszła do nich. Myślała, że Alice nie wytrzymała i postanowiła nie bawić się na balu.
- I jak Charlotte udało się przespać z ... - zaczęła otwierając szeroko drzwi. Stał w nich Potter oparty o framugę ze swoim huncwockim uśmieszkiem. Zatkało ją. Ubrany był dalej w szatę odświętną i musiała przyznać, że wyglądał w niej przystojnie. Jego czarne włosy były nawet ułożone, nie dokładnie, zresztą nie podobał się jej w ułożonych włosach. 
- Z kim? - zapytał od niechcenia wchodząc do jej dormitorium bez pozwolenia. Wyglądał jak kot w nowym pomieszczeniu. Rozglądał się z zaciekawienie wszędzie i od razu zdobył całą przestrzeń swoją osobą. Usiadł nagle na jej łóżku i spojrzał na nią oczekująco. 
- Co tu robisz? Jakim cudem ? - pytała zdziwiona, przecież chłopacy nie mogli wchodzić na górę do dormitorum dziewcząt, bo schody zamieniały się w ślizgawkę. 
- Cóż masz takie ładne drwinko, które  pomaga ci - zaczął bawiąc się swoją różdżką. Lilly przewróciła tylko oczami. 
- Tak, ale ... - dotknęła swoich włosów zdenerwowana. 
- Jestem Huncwotem,maleńka - odpowiedział jakby to wszystko wyjaśniało. Lilly usiadła daleko od niego przy toaletce. James patrzył się na nią z rozbawianiem, przez co czuła gorąco przechodzące przez jej ciało. - Chciałem cie zobaczyć - dodał po chwili patrząc się jej głęboko w oczy. Otworzyła usta ze zdziwienia. 
- Widzisz mnie, możesz już iść - powiedziała dłuższej chwili. Potter się zaśmiał. Wstał powoli i podszedł do niej. Poprawiła się na krześle. 
- Proszę - podał jej białe pudełko. Nie wzięła go od razu patrzyła to na nie to na Pottera. - To nie bomba, obiecuję, nie tym razem - zapewniał. Chwyciła pudełko i patrząc z irytacją na Jamesa. Stał z rękoma w kieszeniach i rozbawionymi oczami. Westchnęła i otworzyła pudełko. Kawałek tortu. Dał jej ciasto. Spojrzała na niego zdziwiona. - Czekoladowo-wiśniowy, Hestia mówiła,że twój ulubiony. A to na smutki - wyjął z kieszeni małą piersiówkę. 
- Nie piję - odpowiedziała cicho, patrzyła na niego zszokowana. 
- Trzeba zacząć - odpowiedział i puścił jej oczko, po czym podał jej alkohol. Zaczął kierować się ku drzwiom. 
- Nie zostaniesz ? - zapytała z zawiedzeniem w głosie. James uśmiechnął się lekko. 
- Myślałem, że  się nie lubimy ? - zaśmiał się. Lilly zarumieniła się lekko.
- Bo się nie lubimy, a to - wskazała na tort. - Nic nie zmienia. 
- Tak myślałem, to tyko zawieszenie broni. 
- Dokładnie.

3 komentarze:

  1. Wybacz, że dziś będzie króciutko.
    Podobał mi się tak napisany rozdział. Fajnie, że Lily nie uległa i została w dormitorium.
    Snape jest straszny i ech, szkoda na niego czasu. Myślałam, że jakoś bardziej to przeżyje, a nie, widzi że mu prestiż wzrósł i jednak ma ją gdzieś, ech. :/

    Kurczę, James trochę dorasta! Bardzo podoba mi się to co się w nim dzieje i to, że sam jest trochę zdziwiony swoim podejściem do tej sprawy z Evans.
    To jak jej przyniósł tort było urocze.
    Kurdę, podoba mi się ich relacja i jednak mam nadzieję, że ich związek zacznie się od takiego dokuczania, a nie, że James nagle okaże się ciepłą kluseczką, bo jego charakter u Ciebie jest świetny i naprawdę wyczekuję ich momentów. :)

    Rozdział miał sporo literówek, ale nie mam czasu, żeby to wypisywać, ale błędy na tyle drobne, że idzie się domyślić, co powinno tam być. :)

    Życzę dużo weny i czasu na pisanie!
    Buziaki! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana dziękuję ci bardzo za komentarz. Bardzo dużo to dla mnie znaczy. Ten rozdział był wynikiem mojego zmęczenia licencjatem i praca. Obiecuję sobie, że teraz będę pisać dłuższe, bo obowiązki mi trochę się zmniejszą.
      Co do Snapa, chciałam pokazać go od strony biednego, zagubionego chłopaka, który jedynie chce akceptacji za wszelką cenę.
      Co do Lily to typ osoby, która lubi czasami być sama, która chce sobie wszystko ułożyć. Zresztą od początku nie chciała iść na bal, gdzie każdy jej znajomy ma parę.
      Och James zdecydowanie nie będzie klucha, zresztą sama nie znoszę takich chłopaków. Chce pokazać, że dla facetów wcale związek, nie jest priorytetem w wieku 15- 18 lat. Niech się James i Syriusz wyzwalają, zobaczą co chcą w życiu, dojrzeja, i wtedy dopiero będą w stanie myśleć o związku. Zresztą nie mam ochoty tworzyć kolejnego cukierkowego związku między Jamesem a Lily. Oni wiedza czego chcą i są różnymi osoabami. Upartymi, więc w moich oczach nie mogli by być z osobami gotowymi.
      Dziękuję Ci jeszcze raz za komentarz i mam nadzieję, że cieszysz się słońcem

      Usuń
    2. Snape'a to ja tu będę obserwowała :)
      Lily podoba mi się w tej wersji, chłopaki z resztą też, więc kolejny raz życzę dużo czasu i weny na pisanie :D

      Słońcem się cieszyłam, ale powoli mam dość :p

      Buziaki! :*

      Usuń

Obserwatorzy