poniedziałek, 21 sierpnia 2023

Lwie serca 5 cz. 2

Rozdział 5 cz. 2

Złoci chłopcy

Listopad

Niedziela

-  Trzymaj się za deskę, bo zemdlejesz - zasugerował James, Peter już od pół godziny wymiotował do ich sedesu. Razem ze seksownym kociakiem byli w trakcie zabawiania się, kiedy Glizdon wbiegł do dormitorium i zaczął wyrzucać z siebie zawartość swojego żołądka na podłogę. Rogacz szybko założył bokserki i podbiegł do niego, podtrzymując go, aby nie upadł. Peter był blady i miał drgawki. Dziewczyna zniesmaczą miną okryła się kołdrą.  
- Pozbądź się go, albo wyjdę - powiedziała wściekle. 
- To zmiataj stąd, to mój przyjaciel - warknął James, próbując doprowadzić pół przytomnego Petera do toalety. 
- Wybierasz zarzyganego grubasa zamiast mnie - rzuciła zdezorientowana. Potter zmierzył ją wzrokiem. Była w jego typie. Wysoka, ciemnowłosa, zgrabny tyłek, pełne piersi. 
- Każdego dnia, w każdej sekundzie - odpowiedział. - No dalej stary, już niedaleko - powiedział do przyjaciela, złapał go mocniej i powoli prowadził w stronę łazienki. - Zatrzaśnij za sobą drzwi - rzucił do dziewczyny. 
- Ty chuju - wykrzyczała, po czym trzasnęła drzwiami. James usadowił Petera przy sedesie, a sam nalał w szklankę wody, potem zmoczył ręcznik. Położył go Glizdonowi na ramionach. Sam usiadł na brzegu wanny. Stan Petera go martwił, jego kupel zwykle z łatwością starego alkoholika trawił alkohol, pierwszy raz widział go w takim stanie. Glizdon wyrzucał z siebie już zieloną wydzielinę zamiast jedzenia. Właśnie, w ogóle nie wymiotował jedzeniem, tylko alkoholem i sokiem dyniowym. Kiedy blondyn zrobił przerwę na oddech, James wziął kawałek papieru zmoczony i wytarł przyjacielowi usta oraz brodę. 
- Spróbuj wypić wodę, jak te dwa pajace wrócą pójdę po herbatę z cukrem - powiedział stanowczo. Peter chwycił w dłonie szklankę, ale tak się trząsł, że James musiał mu pomagać ją wypić. - Musisz coś zjeść - wyszeptał sam do siebie. Blondyn jakby otrzeźwiał i podniósł głowę kręcą nią. 
- Nie - odpowiedział krótko, po czym wrócił do wymiotowania. James westchnął tylko i zmienił ręcznik dla przyjaciela, zaczął mu delikatnie masować plecy. 
- Lepiej? - zapytał, Peter wydał z siebie dźwięk na podobieństwo potwierdzenia. Glizdon położył głowę na desce toaletowej. James usiadł na podłodze, aby móc przyjrzeć się jego twarzy. 
- Widzę twój interes - powiedział słabym głosem Peter. James zamiast się zawstydzić, wzruszył ramionami. 
- Nie jeden by chciał - zażartował. Peter lekko się uśmiechnął. - Jadłeś coś dzisiaj ? - zapytał. Gizdon spojrzał w podłogę. Zdecydowanie powinni posprzątać w dormitorium. Odkąd Remus się zbuntował, nikt u nich nie mył podłogi, ani wanny, ani toalety, ogólnie niczego. 
- Nie chce o tym rozmawiać - odpowiedział cicho. Widział, jak przez twarz Jamesa, przechodził cień szczerej troski. Potter potargał swoje włosy i podał mu kolejną szklankę wody. 
- To nie rozmawiajmy, jak coś zawsze mam czas. Dosłownie - powiedział z uśmiechem. - Herbatka? - zapytał. Peter tylko przytaknął. 


Wtorek

 Krzyczał coraz głośniej. 
Łzy leciały z jego oczu, nie powstrzymywał ich. Jego przyjaciele mieli niedługo przyjść do chaty. Musiał wyrzucić z siebie cały ten ból, póki żaden z nich nie mógł go dostrzec. Miał dosyć obarczania ich swoimi problemami. Zwłaszcza Petera, który był najbardziej empatyczny z nich wszystkich i bardzo przejmował się jego stanem oraz bólem. James z drugiej strony niemal na siłę chciał mu pomóc. 
Remus nie prosił, aby ryzykowali przemieniając się co pełnie z nim. To był pomysł Pottera, który w czwartej nie spał przez dwa tygodnie, aby jak najwięcej dowiedzieć się o animagach. Doszło do tego, że przynosił do biblioteki poduszkę i koc. Kiedy w końcu rozpisał plan i "szkolenie" dla nich, nie przyjmował odmowy, ani logicznych argumentów. Oczywiście Syriusz mu przytakiwał, jak we wszystkim. W końcu James był dla niego bratem, bratnią duszą, wszystko co dobre i pewne utożsamiał z Potterem. Było to według Lupina niezdrowe, jednak podziwiał tę wierność i zaufanie. Osobiście uwielbiał Pottera, był jego najlepszym przyjacielem, osobą która wskoczyłaby za nim w ogień, poświęcała się niemal codziennie. Mimo to widział jego wady wyraźnie. Syriusz zaś, będąc podobnym do Jamesa, nie chciał ich dostrzec, wręcz robił wszystko, aby razem z Rogaczem pozostali beztroskimi chłopcami. Sama wizja dorastania go przerażała. James niestety powoli zaczął. Ku szczęściu Remusa, zmiany w jego przyjacielu szły w dobrą stronę. 
- To co zaczynamy tę imprezę ? - wykrzyczał Syriusz, kiedy wchodzili przez drzwi. Trzymał w dłoniach koszyk z maściami i bandażami. Za nim szedł James, który z czegoś śmiał się z Peterem. Remus uśmiechnął się na ich widok. Nie miał siły nic powiedzieć, słowa nie przechodziły mu przez gardło. Był już wykończony. Każda przemiana osłabiała, jego organizm oraz silną wolę.


Grudzień
Piątek 

Przyłapał się na tym, że lubił na  nią zerkać. Zwłaszcza kiedy nie była świadoma jego obecności. Siedział właśnie w pubie z resztą Huncwotów. Kiedy przechodziła za oknem. Miała na sobie szarą czapkę z pomponem, która śmiesznie opadała jej na czoło. Śmiała się z czegoś co opowiadała Alice. 
- Ziemia do Rogacza - powiedział Lupin, po czym Syriusz uderzył okularnika w tył głowy. 
- Co ? 
- Jaki masz plan na Sylwestra ? - zapytał Peter popijąc miodowe piwo. James zmarszczył brwi. 
- Upić się - odpowiedział podnosząc do ust szklankę z wischy. Remus spojrzał na niego z irytacją. 
- Dobrze wiesz o czym mówię - wydusił przez zaciśnięte zęby Lunatyk. Potter przekręcił tylko oczami i pochylił się w jego stronę. 
- Mój plan się nie zmienił. Akcja "Mrożony wąż" dalej aktualna - powiedział wyzywająco. Syriusz zaśmiał się głośno. 
- To najgłupszy tytuł akcji jak dotąd - zarechotał Łapa. Remus westchnął ciężko. 
- Twój plan ... - zaczął Lupin. James podniósł tylko dłoń. 
- Jedyny jaki mamy, jak dotąd nie miałeś zastrzeżeń do moich planów - powiedział spokojnie Potter patrząc wyzywająco na przyjaciela. Lunatyk zacinał usta. 
- Ej Dolly - krzyknął nagle Black, przerywając niezręczna ciszę. Kelnerka spojrzała w ich stronę.  - Jeszcze po jednym złotko - wyjął z kieszeni papierosy i odpalił jednego, rzucając resztę paczki na stół. - Ja myślę... 
- A to nowość - wyszeptał Remus. James położył dłoń na ramieniu Łapy, który wyglądał jakby miał się rzucić przez stół. 
- Myślę, że plan jest do dupy, ale miewaliśmy gorsze - powiedział Black zaciągając się papierosem. 
-Peter, a ty jak uważasz - wskazał na Glizdona dłonią Remus. Peter spojrzał po każdym z nich, po czym upił łyk piwa. 
- Lunatyk ma rację, to nie wypali, nie chce w tym brać udziału - powiedział pewnie. - Przepraszam Rogacz, ale to nas wpędzi w za duże bagno - James uśmiechnął się do niego delikatnie i machnął rękę. 
- Nie będę Was dwóch do niczego zmuszał - rzucił z uśmiechem. Wyjął z paczki papierosa i strzelił palcami, kciuk zaczął się palić. Zapalił papierosa po czym uderzył dłonią o stół i jego palec wrócił do normy. Była to stara sztuczka, której nauczyli się z Syriusz jeszcze na pierwszym roku. 
- To mamy ustalone. James kocham cię, ale zostajesz z tym sam. Nie - wskazał na Blacka - ze swoim wiernym psem Łapą - Syriusz zawył jak wilk. - Następna kolejka na mój koszt - rzucił na koniec Remus. 
James przetarł twarz dłonią i wypił duszkiem stojącą przed nim szklankę. Był w czarnej dupie i dobrze o tym wiedział. Potrzebny był mu Remus do tej akcji. Liczył, że Peter stanie za nim, ale ostatnio coraz częściej tchórzył. Mógłby oczywiście zmanipulować jakoś Lunatyka, ale nie chciał go narażać wbrew jego woli. 

Sylwester

Dotarli około osiemnastej. Było już ciemno. Latarnie oświetlały im drogę. Kiedy przechodzili przez las czuł jak serce podchodzi mu do gardła. Spojrzał na Łapę, który patrzył tylko przed siebie. Kurwa, kurwa pomyślał. Narażał nie tylko swoje życie, ale też Łapy. Wiedział dokładnie, że przyjaciel pójdzie za nim wszędzie, nawet jak się z nim nie zgadzał, zawsze mógł na niego liczyć. Remus miał rację - oszalał. Miał już się wycofać, kiedy poczuł uderzenie w plecy. Złapał szybko za różdżkę i miał już wypowiedzieć zaklęcie, kiedy zobaczył znajomą twarz. 
- Lunuś - rzucił szczęśliwie Łapa. - Co tu robisz? 
- Bezemnie tam zginiecie - powiedział Remus podchodząc do nich powoli. - Jeden za wszystkich - rzucił w stronę Jamesa. Okularnik uśmiechnął się szeroko.  Objął ramieniem przyjaciela. 
- Wszyscy za jednego. 
- Dalej uważam, że to chory pomysł - warknął Lupin. Potter tylko przytaknął. Resztę drogi starali się spędzić w ciszy. Tylko Syriusz co jakiś czas rzucał jakimś żartem. Kiedy dotarli na miejsce schowali się za krzakami. 
- Dobra - rzucił James przełykając ślinę. Czuł jak dreszcze przechodząc mu przez plecy i miał ochotę odwołać wszystko.  Spojrzał po twarzach przyjaciół. Nie mógł im pokazać, że sam ma wątpliwości i się boi. - Wchodzimy bierzemy co musimy i wychodzimy. Żadnych walk, pogawędek. Mamy dokładnie - spojrzał na zegarek. - Trzy godziny, aby wejść, wyjść i teleportować się do domu - Black i Lupin przytaknęli i spojrzeli na swoje zegarki.  - Po trzech godzinach znowu będziemy do wytropienia, że używamy magii. Jasne? - przytaknęli. - Łapa ty wchodzi jako pierwszy, postaraj nie zwracać na siebie uwagi. Musisz znaleźć zielone drzwi. Potem wracasz po nas. Lunuś ty zostajesz na czatach pod peleryną przed biurem. Jak coś masz odwracać uwagę. Wychodzimy oknem. 
- Tak jest - powiedział Syriusz. James wychylił się znad krzaków. Wejście do posiadłości wydawało się niestrzeżone. 
- Macie - podał im muchy. Wsadzili je sobie do uszu. - Dobrze słychać? 
- Tak  - przytaknął Remus. 
- Do roboty - rzucił James. Łapa przemienił się w wilczura. I biegiem ruszył do wejścia. Dzięki muchom słyszeli jego myśli, te którymi chciał się z nimi podzielić. 
- Jeden śmierciożerca przy wejściu - powiedział Łapa. - Na parterze nikogo nie ma. 
- Sprawdziłeś całe ? - zapytał Potter. 
- Tak. Ruszam na pierwsze - James spojrzał na Remusa. 
- Za łatwo - wszeptał. Lunatyk mu tylko przytaknął. 
- Znalazłem zielone drzwi, wracam - rzucił Syriusz. Potter wyciągnął z plecaka pelerynę. 
- Zmieścimy się obaj ? - zapytał Lunatyk, nie byli już jedenastoletnimi chłopcami, którzy chowali się pod peleryną i zwiedzali nocą Hogwart. 
- My z Łapą na spokojnie się chowamy - rzucił Potter. Była to tylko częściowa prawda, ponieważ owszem chowali się obaj z Blackiem, ale musieli chodzić na kuckach. 
Łapa przybiegł do nich i rzucił się na Jamesa, który pogłaskał go za uchem. 
- Idziemy - powiedział Potter, Remus schował się pod peleryną i szybko się zorientował, że muszą się z Jamesem skulić, aby nie było widać ich stóp. Duża część Lupina miała ochotę się wycofać. Nie wierzył w ten plan, nie wierzył w to co miał przynieść. Jednak wierzył w Rogacza, za Rogaczem był wstanie pójść w ogień. Tylko dlatego przyszedł. A teraz dzięki Jamesowi wierzył, że jednak się uda. 
Przeszli bez problemu przez bramę, potem przez parter. James po woli zaczynał wierzyć, że może się udać, póki nie dotarli do zielonych drzwi. Stało przed nimi dwie osoby w maskach i czarnych pelerynach. Łapa kiedy ich zobaczył cofnął się. 
- Kogo my tu mamy ? - powiedziała jedna z postaci. Głos był znajomy, ale James nie mógł go z nikim konkretnym skojarzyć. - Piesek - stwierdził. Łapa zaczął warczeć. 
- Zabij go po prostu - warknęła druga postać. Łapa zaczął wystawiać zęby z których leciała pijana. Pierwszy śmierciożerca wyciągnął różdżkę. Tego było za wiele. James chwycił za swoją i rzucił zaklęciem ogłuszającym z niego. Remus zrobił wielkie oczy, wiedząc że są już spaleni. Zrzucili z siebie pelerynę i tylko dzięki elementowi zaskoczenia udało się im ogłuszyć drugiego. Łapa zamienił się z powrotem w człowieka. Poruszył szyją, że było aż słychać trzask kości. 
- Co teraz ?! - zapytał Lunatyk. - Zaraz będzie ich tu cała zgraja - wyszeptał. James podał mu pelerynę. 
- Schowaj się. Łapa rozbieraj tamtego. Schowamy ich za tymi drzwiami. Lunatyk ich zwierzasz zaklęciem. No już ruszcie się ! - warknął Potter. Szybko rozebrali obu śmierciożerców i ubrali ich peleryny oraz maski. Kiedy Remus zajmował się chowaniem ich w za drzwiami. James poczuł krew w ustach. 
- Jak z tego nie wyjdziemy - zaczął szeptem do Łapy, który próbował podsłuchać rozmowę za zielonymi drzewami. - Remus nigdy nie przestanie mi tego wypominać - dokończył. Syriusz uśmiechnął się szeroko. 
- W życiu, do ostatniego oddechu będzie o tym pierdolił - James tylko przytaknął. - Ale to wypali?
- W chuj nie - zaśmiał się Potter. - Jesteśmy w czarnej dupie. 
- Jak zawsze - stwierdził Black. James przytaknął. 
- Załatwione, możecie wchodzić - wszeptał Remus. - Rogacz - James nabrał powietrza w płuca. 
- Na debila Łapa - rzucił do Syriusza. 
- O nie - powiedział Remus.
- Moja ulubiona opcja. 
James otworzył drzwi na rozszerz i wrzucił Blacka przed sobą. Rozmowy w pokoju ucichły. Trzy ubrane na czarno postacie w maskach patrzyły teraz za dwóch Huncwotów. 
- Przepraszam szanownych państwa, ale kolega  coś widział - powiedział poważnym głosem Potter. Łapa zaczął trzęść się jakby było mu zimno.
- Duży pies - krzyknął nagle Black. James złapał go za ramiona, udając że podtrzymuje biedaka. - To jakiś stwór z bagien.  
- Co ?! - zapytał zaszokowany mężczyzna z maską ptaka, podchodząc do nich szybko. 
- Sam zobacz - rzucił łkając Syriusz. 
- Oszalał - powiedział James kierując się w stronę biurka. Dwie postacie dalej stały przy meblu. Maska jaszczurki i orła. - Mówię wam, on jest nie przy zdrowych zmysłach. 
- Najwyraźniej - rzuciła lekko jaszczurka patrząc uważnie na Pottera. Cholera - pomyślał Rogacz. 
- Niech usiądzie - posadził Łapę przy biurku, a sam obszedł je stanął na przeciwko dwóch postaci w maskach. Tak, aby mieli Syriusza za plecami. - On tak ma debil, mówiłem mu, że się do tej roboty nie nadaję. Zero ziemnej krwi - Black przekopywał papiery na stole z szybkością światła. Jaszczurka chciała się odwrócić, ale James dotknął jej ramienia. - A słyszałem, że podobno nawet nie trafił do naszego domu - rzucił szybko. Black wskazał nagle na orła. Bingo mam Cię - pomyślał James. 
- Już mi lepiej - krzyknął Łapa klaszcząc z ręce. Tak głośno i nagle, że wszystkie oczy zostały skierowane w jego stronę. Wstał powoli i zaczął iść w stronę drzwi. 
- Nie tak szybko - warknęła Jaszczurka celując w Łapę różdżką. Potter rzucił zaklęcie w stronę zasłon, które zaczęły płonąć. Kiedy zamaskowani odwrócili głowę w stronę okna, Syriusz szybko wyciągnął z kieszeni orła kopertę. 
- Teraz - krzyknął James. Rzucili się razem  z Blackiem w stronę drzwi i dosłownie przez nie wyskoczyli. Remus zatrzasnął je i rzucił zaklęcie, które zmieniło je w kamień. 
- Macie ?! - zapytał Remus kiedy biegli w troje w stronę schodów. 
- Tak, kurwa mać - krzyknął Potter kiedy zobaczył jak po schodach biegną inni śmierciożercy. - Tam - skręcili w prawo. Weszli do jakiegoś pokoju. James ruszył w stronę okien, ale żadne nie chciało się otworzyć. 
- Łapa drzwi, Lunatyk okna - warknął Potter. Remus próbował wszystkimi zaklęciami otwierającymi, które znał. 
- Długo nie wytrzymam - krzyknął Black. Z jego uszu zaczęła lecieć krew. 
- Wysadzimy ścianę - powiedział James. 
- Co? - zapytał Remus. 
- Confringo - krzyknął James. Wybuch był tak mocny, że przez chwilę nic nie słyszeli. Chwycił Remusa za rękę. -  Łapa - krzyknął. Syriusz zaczął biec w ich stronę. Wyskoczył tuż za nimi przez dziurę. 
- Accio miotła - powiedzieli. Miotły pojawiły się jak byli metr od ziemi. Remus objął mocno Jamesa w pasie i zamknął oczy. Kiedy poczuł, że unoszą się do góry je odtworzył. Wtedy wreszcie sam przywołał swoją  miotłę i wskoczył na nią. 
- Mówiłem, że to był zajebisty plan - zaśmiał się głośno James kiedy lecieli w stronę Złotego Lwa. Remus tylko się uśmiechnął. 

Styczeń

- Chcesz zabić tych chłopców - powiedziała Minewra. Albus siedział przy biurku czytając z zadowoleniem raport od Kinga, jak Huncwoci wykradli mu kopertę.  
- Są sprytni, inteligentni - wyszeptał z zachwytem. - Potter ma ...
- Zabijesz ich Albusie - warknęła podchodząc do biurka. Spojrzał na nią wreszcie. 
- Potrzebujemy ich Minewro. Zwłaszcza Pottera, za nim pójdą inni  - stwierdził chłodno.
- To dobrzy chłopcy Albusie. To moi chłopcy  - uderzyła pięścią w pierś. - Mają wielki potencjał. 
- Nigdy bym Cię nie podejrzewał za faworyzowanie Minewro. Tydzień temu nie miałaś problemu z młodym Longbottomem - rzucił, wziął w rękę swoją listę. I przejrzał ją pobieżnie. Było na niej 50 nazwisk potencjalnych członków jego Zakonu. - Zresztą wszyscy są młodzi - wyszeptał. 
- Oni umrą - powiedziała. Łza pociekła jej po policzku. - Moi złoci chłopacy. 


Marzec 

- Potter! Potter - skandowali. Syriusz tylko ich zachęcał podnosząc ręce. 
- Na miejsca - krzyknął James, widząc ją profesor z piłkami wchodzi na boisko. Na przeciwko niego ustawił się kapitan Puchonów. 
- Potter - powiedział Joe z uśmiechem. 
- Joe - powiedział James podając mu rękę. - Jak zawsze będzie dla mnie przyjemnością skopanie wam tyłka -  zaśmiał się. Joe uśmiechnął się szeroko. 
- Nie tym razem stary przyjacielu - rzucił odlatując Puchon. 
Po godzinie zakończyli mecz z wygraną Gryfindoru. 



niedziela, 17 maja 2020

Lwie serce - dodatek nr. 1

Lwie serce - dodatek nr. 1

Prywatny grzejnik

Rok 7
Maj

-Czemu zawsze to okno jest otwarte - powiedziała z żalem wychodząc z łóżka. Otoczyła się kocem i podeszła na palcach do okna. - Chcesz, abym zamarzła - dodała wracając. Wskoczyła niczym kłoda do ciepłego łóżka i położyła z powrotem głowę na jego piersi. Był taki ciepły, że oczy od razu jej się kleiły do snu. James objął ją ramieniem i wrócił do czytania.
- Mogę zacząć od nowa, czy masz zamiar dalej jęczeć ? - zapytał z ogromnym uśmiechem. Pokazała mu język. 
- Nie jęczę. To ja zawsze zamykam to cholerne okno - wtuliła się w niego bardziej. - Przytul mnie mocniej, bo zimno mi - spełnił jej życzenie. Sam wolał chłód, mógł spokojnie spać bez kołdry, jednak Lily zawsze opatulała się szlafrokiem, kocem i pościelą. Robiąc z siebie naleśnik. Bawiło go to od pierwszej nocy, nawet nie irytowało, co zaskakiwało go samego. Lubił patrzeć jak nad ranem wytacza się z tego inkubatora i jęczy, że jej zimno w drodze do łazienki. 
- Masz różdżkę, możesz je tak zamknąć- pokazał jej ruch różdżką. - Zamiast łazić boso po pokoju - odpowiedział. Spojrzała na niego spod byka zirytowana. - Zresztą mam coś dla ciebie - dodał po chwili wychodząc z łóżka. 
- I znowu to robisz. Nie możesz się położyć i leżeć zanim zasnę - krzyknęła za nim. Usiadła po turecku i opatuliła się jeszcze kołdrą. - Wychodzisz, robisz przeciąg.
- Merlinie, a Łapa mówił, że wspólna sypialnia to kiepski pomysł - powiedział. 
- Co Łapa mówił ? - krzyknęła oburzona. Kiedy wreszcie się zeszli z Jamesem, nie mogli oderwać od siebie rąk, co noc spali w jednym łóżku lub na kanapie. Co rano ganiali, jak szaleni, aby się ubrać i umyć, więc pewnej nocy postanowili, że przeniosą wszystkie rzeczy Pottera do jej pokoju. Oczywiście zaczęli się kłócić o miejsce w szafie, co skończyło się tym, że James swoje ubrania trzymał w kufrze. 
- Nic Lils - powiedział wchodząc zadowolony z siebie do pokoju. W dłoniach trzymał czerwone pudełko na prezent. Patrzyła na  nie podejrzanie. Usiadł na łóżku i podał jej. - To nie bomba - dodał widząc jej wzrok. Nie przekonał jej, delikatnie otworzyła wieczko spodziewając się wybuchu. Który nie nastąpił. Zdziwiona zerknęła we wnętrze kartonu. - Puchate skarpety - wyciągnęła trzy pary puchatych skarpet w najbardziej jaskrawych kolorach jakie widziała. W dotyku były miękkie jak puch. Zaśmiała się szczerze opadając na łóżko i zakrywając twarz, James z jakiegoś dziwnego powodu postanowił dawać jej w prezencie mugolskie rzeczy. Miała już mopa, szczotkę, czajnik elektryczny. - Dokładnie, byliśmy z Łapą uchla... znaczy pić herbatkę w Londynie i zobaczyłem je na wystawie -  powiedział z dumą, jakby osiągnął czegoś niewykonalnego. 
- Ale kiedy byliście w Londynie w ten weekend, kiedy pilnowałam drugoroczniaków ? - zapytała zdziwiona. James szybko chwycił jedną parę skarpet. 
- Dawaj nogi, założę ci je - zaproponował z radością odchylając kolejne warstwy pod którymi chowała stopy. Kiedy do nich dotarł pocałował ją w łydkę, zaczął nakładać skarpety. - Nigdy nie byłaś dla mnie bardziej seksi. 
- Serio?
- O tak, nic mnie tak nie podnieca jak moja dziewczyna w puchatych skarpetach owinięta jak naleśnik - rzekł głębokim seksownym głosem i zaczął ją całować po kolanie. Lily zaczęła się śmiać jak opętana. - O tak, śmiej się ze mnie jeszcze to tylko mnie nakręca - chwycił ją za biodra i przyciągnął do siebie. Zaczął ją całować po twarzy.
- Przestań - zaśmiała się, kiedy cmokał ją po nosie i powiekach. 
- Odrzucasz moje względy, mam wspomnienia z ostatnich dwóch lat mojego życia - zarechotał, ujął jej twarz w dłonie i pocałował w usta. Objęła go za szyje i przyciągnała bliżej siebie. Czuła jak James uśmiecha się szeroko podczas pocałunku. Uwielbiała te małe momenty. Mieli coraz mniej czasu dla siebie, obowiązki Prefektów Naczelnych tylko rosły, nauka i do tego co jakiś czas Potter wymykał się nocami. Nie pytała o to, mimo że strasznie ją korciło. Wracał brudny, ze ranami i siniakami. Ukrywał to przed nią, nad ranem po cichu szedł do łazienki, a ona udawała, że śpi. 
Odsunął się od niej nagle, aby na nią spojrzał. Delikatnie odgarnął włosy z jej twarzy. Spojrzała na niego ze zdziwieniem. 
- Co ? - zapytała ledwo łapiąc oddech, po pocałunku.
- Nic, lubię na ciebie patrzeć - odpowiedział z uśmiechem, lustrując jej twarz.
- Yhm. To strasznie dziwne. Możesz patrzeć, jak będę spać - zaśmiała się. Przytaknął tylko. Zszedł z niej i położył się obok. Znowu opatuliła się kołdrą i kocem, po czym przytuliła się do jego piersi. 
- Lils kocham cię - powiedział, uśmiechnęła się tylko. Podniosła głowę i przycisnęła place do jego ust. 
- Jesteś jak mój prywatny grzejnik, ciepły... grzejniki nie mówią - wyszeptała i wróciła do dawnej pozycji. Światło księżyca mocno świeciło jej w oczy. - Chyba jutro będzie pełnia -  dodała, po czym ziewnęła ciężko. Czuła, jak James się spina. Czyli jutro znowu się wymknie. 

piątek, 15 maja 2020

Lwie serca 5 cz.1

Rozdział 5 cz.1

Dosyć z chłopcami, teraz tylko mężczyźni

Sierpień

Poniedziałek

Gdyby jakiś ciekawski przechodni postanowił zajrzeć przez okno domu państwa Evansów, zdecydowanie nie spodziewałby się takiego widoku. Dwie młode dziewczyny biły się na dywanie. Blondynka szarpała włosy rudej, krzycząc wniebogłosy niezrozumiałe słowa. Zaś jej rywalka, nie pozostawała jej dłużna, gryzła i kopała swoją dłużniczkę.
-Czemu ty zawsze musisz mi wszystko zabierać?! - krzyknęła Petunia, tak głośno, że kot na kanapie, początkowo zupełnie niezainteresowany całym sporem, podniósł łepek i syknął na nią. Lily wreszcie zrzuciła siostrę z siebie i z całej siły popchnęła ją na kanapę. Blondynka tylko jęknął za bólu, po czym podniosła się i zaczęła ganiać młodszą po pokoju. Przewracając przy tym wszystkie krzesła i wazony.
-Zostaw mnie – warknęła Lily przeskakując stolik, w dłoniach trzymała mały futrzany notatnik, który należał do jej siostry. Dokładnie wiedziała, że tylko narobi sobie problemów czytając go, jednak ciekawość, a może nawet odrobina troski była silniejsza. Zakradła się więc wczorajszego wieczoru do pokoju Petunii, kiedy ta była na spotkaniu ze swoim nowym chłopakiem i wyjęła spod łóżka nieswoją własność. To co tam przeczytała nią wstrząsnęło. Chciała go pokazać rodzicom, pomóc niegdyś ukochanej siostrze, jednak ta szybko odkryła jej plan. Teraz od godziny, ganiały się i biły w salonie, nie przybierając przy tym w słowach.
- Żałuję, że cię nie udusiłam we śnie – wykrzyczała Petunia, próbując złapać za kostkę rudowłosą.
-I co by ci to dało – od krzyczała Lily, wbiegając do kuchni. - I tak byś była nieszczęśliwa. Czy ty – Petunia wbiegła za nią z mordem w oczach. - Możesz zrozumieć, że nie jestem winna …
-Jesteś winna wszystkiemu! - blondynka stanęła po przeciwnej stronie wyspy kuchennej. Evansówny patrzyły na siebie jak dzikie zwierzęta szykujące się do ostatecznej walki. Żadna nie chciała ustąpić. Obie były uparte i dumne, przekonane o swojej racji i pewne w swoich osądach, nawet najbardziej radykalnych i niedorzecznych. 
- Czemu niby? Temu że jesteś tak okropna, że żaden facet nie zwraca na ciebie uwagi, póki nie dasz mu dupy – wydarła się Lily, jej rude włosy sterczały w każdą stronę, a w zielonych oczach widoczna była jedynie furia.
- Gdybyś się nie urodziła – zaczęła Petunia.
- To co by to zmieniło. Dalej byłabyś tą samą nadętą smutną dziewczyną. Nic tego nie zmieni, ani ja, ani twoje żale do mnie, ani twoje głodzenie się i puszczanie na lewo i prawo – powiedziała bardzo spokojnie i wyraźnie. Petunia patrzyła na nią z nienawiścią. Oto przed nią stało ucieleśnienie, wszystkiego czym ona sama nie była i kpiło z niej. To nie była tajemnica, że to właśnie Lily była ulubienicą rodziców. Każdy, kto ją poznawał od razu pałał do niej sympatią. Od dziecka była zabawna i inteligentna. Kiedy szły ulicą to właśnie za Lily oglądali się ludzie. Miała ten naturalny blask i urodę. Piękne kasztanowe włosy, drobną towarzyszkę i uśmiech tak szczery i szeroki, że kradł serca. To ona dostała w genach wszystko w pakiecie. Babcia lubiła mawiać, że Lily to jej duma i radość, zaś Petunia zmartwienia i smutki. - To ja jestem ciągle poza domem, sama w obcej cywilizacji. Ty masz rodziców na co dzień.
- Którzy bez przeryw mówią tylko „Lily to... Lily tamto”. Zaczarowałaś ich. Kiedy ciebie nie było, byliśmy szczęśliwi. A teraz ojciec wypruwa sobie żyły na twoje książki, eliksiry i inne pierdoły. A ja nic nie mam, nic nie dostaje. Dlatego, że moja siostra jest wariatką. Nikt cie nie chce i nie chciał. Sprawiasz same problemy, wstyd nam za ciebie. Rodzice nawet znajomych nie zapraszają, bo boją się, że coś odwalisz. Utrzymują cie, bo możesz ich zabić, kiedy będą starzy. Nawet do swojego wariatkowa nie pasujesz. Myślisz, że nie słyszałam, waszych rozmów – Lily przełknęła ślinę, czując rodzącą się w niej furię. - Wielka pani prefekt, wariaci uważają cie za wariatkę. Oni przynajmniej urodzili się w dobrych rodzinach, a ty jesteś jakimś mutantem. Nigdzie nie pasujesz... Nigdzie...

Środa

Położyła listy na biurku we wtorek, jednak nie miała do nich głosy. Petunia unikała jej, a rodzice w ogóle nieświadomi sytuacji za wszelką cenę chcieli je pogodzić. Bez przerwy podsuwając argumenty „jesteście siostrami”, „kiedyś byłyście nierozłączne”, „zróbcie to dla babci, ma już dziewięćdziesiąt lat”. Nic jednak nie pomagało, obie doszły do tego samego wniosku są dla siebie martwe. Każde słowo powiedziane w poniedziałek, pozostawiło po sobie ślad w duszy, każdej z sióstr. Obie wiedziały co powiedzieć, aby najbardziej bolało.
- Lily – babcia weszła do pokoju o lasce. Rudowłosa od razu wstała z łóżka i podeszła do niej. - To dla ciebie – podała jej białe pudełko z namalowanymi różami i liliami. 
- Babciu – zaczęła Lily, ale starsza kobieta uciszyła ją ręką. - To na listy, masz ich sporo – wskazała całą wieżyczkę zwiniętą czerwoną nitką. - Dostałam je od swojej matki, teraz jest twoje. Chowaj tylko te wartościowe dobrze – Lily pokiwała głową. Kiedy babcia wyszła otworzyła pudełko. Był w nim tylko jeden list w kopercie zatytułowanej „Otwórz w dniu ślubu. Babunia”. Lily uśmiechnęła się czule. Babcia od ponad dwudziestu lat, bez przerwy mówiła, że za chwilę umrze, rozdając swoje pamiątki i pieniądze wnuką. Lily już otrzymała guzik, spinkę, a teraz pudełko. Petunia zaś sznurówkę, listy od dziadka i jako najstarsza wnuczka welon, który zarzekała się pożyczyć siostrze i kuzynką. Jak dotąd babcia cieszyła się doskonałym zdrowiem, a z wiekiem stawała się coraz bardziej uparta oraz nieznośna. Uwielbiała dokuczać synowej i synowi, sąsiadom i niestety Petunii. Lily nie raz słyszała jak babcia nazywała blondynkę grubaskiem lub tłuścioszkiem. Jednak nigdy nie reagowała. Teraz czuła do siebie o to żal.
Usiadła na łóżku i zaczęła przeglądać listy. Oczywiście Maddie w ciągu trzech dni, napisała osiem, otrzymała również list od Hestii i Alice oraz od Jamesa Pottera. Dokładnie się przyjrzała kopercie, była beżowa z czerwoną pieczęcią rodu Potterów na zamknięciu. Przełknęła ślinę, nie powinna otwierać tego listu. Była właśnie na rehabie od Jamesa Pottera i Severusa Snape. Postanowiła rozpocząć leczenie po tej nocy, którą spędziła na jedzeniu tortu od okularnika i płakaniu, płakaniu nad utraconej przyjaźni ślizgona, marzeniu o pocałunkach i zamordowaniu gryfona. Dlatego właśnie określiła plan nawrócenia się na dobrą drogę, który zawierał dokładnie pięć punktów. Nawet je rozpisała:
Punkt 1. „Pod żadnym pozorem nie rozmawiać z nimi, ani o nich”
Punkt 2 „Być cały czas zajętą, aby o nich nie myśleć”
Punkt 3 „Punkt 3 nie wyszedł więc myśleć tylko o tym jakimi są kretynami, zwłaszcza Potter, przypominać sobie co głupiego, złego zrobili ( w przypadku Pottera, wybierać sytuacje złe, ale tylko te w których miał na sobie koszulkę – BARDZO WAŻNE)”
Punkt 4 „Iść za radą Alice, znaleźć sobie chłopaka, tak zwany plaster”
Punkt 5 „Nie dać się znowu zauroczyć, omamić żadnemu z nich”
Zdecydowanie przeczytanie od niego listu było naruszeniem punktu 1. Zresztą co mógł do niej napisać, nic ciekawego. Jednak na wszelki wypadek zaklęciem Lomus oświetliła kopertę, aby sprawdzić tylko, czy to nie jest sprawa życia i śmierci. Papier był na tyle gruby, że nie wiedziała, ano jednej literki. Zdenerwowana rzuciła list na łóżko. Czuła, że nie powinny jej obchodzić jego słowa, cała jego zadufana w sobie osoba. Mimo to, jej myśli bez przerwy krążyły wokół niego. Nie mogła się uwolnić od tego dziwnego, nieprawdopodobnego zauroczenia. Dziękowała Merlinowi, że Potter był tak dziecinnym, aroganckim, czasami podłym, kobieciarzem, że jej uczucia, głównie dzięki zdrowemu rozsądkowi, nie przeradzały się w coś poważniejszego. Zresztą co ona w nim widziała, co wszystkie dziewczyny w szkole widziały w nim i Blacku? Byli typem bad boyów, popularni, zabawni, pewni siebie, arogancy, wydawali się tajemniczy, wysportowani, a co najbardziej się podobało Lily inteligentni. Każda dziewczyny za którą się uganiali, lub ona za nimi myślały, że to dla niej się zmienią, tylko dla niej będą wierni. I tu właśnie był powód czemu Lily Evans unikała, okazywała brak sympatii Potterowi, po prostu ona wiedziała, że on się nie zmieni, nie dla niej. Pozostawi ją ze złamanym sercem, brakiem cnoty i miłymi doznaniami fizycznymi. Tak więc postanowiła już dawno temu, że najlepiej jak będzie trzymała się od niego z daleka. Co chwila jednak się mijali. A to przez Lupina, na zajęciach, przyjęciach, a teraz przez samego Pottera, który uparł się, aby uprzykrzać jej życie.
Sięgnęła po ten przeklęty list, jeden kawałek papieru, nie zaszkodzi jej silnej woli. Ze skwaszoną miną, pełną dezodoranty dla samej siebie otworzyła kopertę. Zanim wyciągnęła list wciągnęła nosem powietrze i je wypuściła.

Droga Evans,
mam nadzieję, że nie spaliłaś tego listu od razu po otrzymaniu. Jeśli tak, cóż i tak jest zabezpieczony zaklęciem przeciw płomieniom, podarciu na strzępy, wyrzuceniu do śmieci i zalaniu wodą. Tak, więc powodzenia Złotko. Mogę jedynie napomknąć, że jestem zawsze przygotowany na każdą sytuację. Kolejna cecha, która powinna Cię przekonać do pójścia ze mną na randkę. Naprawdę powinnaś to poważnie przemyśleć, Ty, ja i karmelowe piwo, albo coś innego co piją kobiety. Mogłabyś mnie obrażać godzinami, a ja na Ciebie patrzeć, to dla nas obojga idealny scenariusz. To okropne, że tak się nade mną znęcasz. Jestem tylko nieszczęśliwie zakochanym facetem, który oferuje Ci swoje serce, ciało, duszę (przy okazji zamek w Walii, całkiem ładny, tylko pogoda średnia), w zamian za nic (cóż to nie jest do końca prawda, przynajmniej dałabyś mi Siebie potrzymać za rękę, bądź, że człowiekiem Evans). Nie wspominając, że mielibyśmy ze sobą naprawdę piękne dzieci. Twoja uroda, mój sześciopak, Twoja umiejętność nauki, mój cudowny charakter i wyszedłby następnym Merlin. Przemyśl to poważnie. Razem możemy spłodzić następnego (wolałbym następnych, ale nie naciskam) niesamowicie uzdolnionego magicznie czarodzieja.
Odbiegając od tematu naszych pięknych dzieci i moich dobrych genów (Twoich też, ale jesteś ruda więc trochę tracisz punktów), spędzamy właśnie z Łapą wakacje podróżując po Ameryce Północnej. Nie mogę przestać myśleć, jakby Ci się tu podobało. Piękne widoki, ciepła pogoda, czuć w powietrzu historię magii. Muszę Cię tu kiedyś zabrać, obiecuję, że nie pożałujesz.
Jak będziesz miała czas między obwinianiem mnie o całe zło na świecie, a płakaniem nad Smarkiem, odpisz proszę. Moja podła, głupia, arogancka, zadufana w sobie osoba nie może się doczekać, aż odpiszesz.

Twój przyszły mąż, ojciec Twoich dzieci,
James Charles Merlin Potter.

P.S. Wiem, że za mną tęsknisz, nie martw się już nie długo będziesz widzieć mnie codziennie


Sobota

- Myślałam od beżowych spodniach w tym roku, dla was. Pomyślcie o tym, wyglądalibyście uroczo – pani Potter dokładnie przyglądała się swoim chłopcom. Obaj czarnowłosi, szczupli i wysocy, wyglądali jak bracia. Zawsze chciała mieć dużą rodzinę. Dlatego ucieszyła się, że Syriusz z nimi zamieszkał. Byli bardzo blisko z Jamesem, a teraz ich dom był od razu pełen śmiechów i szczęścia. - Jamie co ty taki blady dzisiaj – podeszła do swojego syna. Wyglądał, jakby złapał przeziębienie. Zresztą Syriusz wcale lepiej nie wyglądał. Obaj byli jeszcze w piżamach, bladzi, spoceni, a oczy im się świeciły. Dotknęła czoła Jamesa, było chłodne, ale mokre, zresztą jak jego włosy. Syriuszowi zaś trzęsły się ręce, kiedy z obrzydzeniem podniósł kubek. - Jesteście chorzy, moje skarby, zaraz każę wam przygotować rosołku – poinformowała ze smutkiem i troską wypisaną na twarzy. - Albo sama go wam przygotuje – szybko wyszła z jadalni. James przetarł twarz obiema rękami i jęknął głośno.
- Czemu ona tak głośno mówi – warknął do siebie i położył głowę na stole. Syriusz tylko pokręcił głową i próbował hamować odruch wymiotny przeżuwając jajecznicę.
- Dzień dobry chłopcy – powiedział głośno pan Potter, wchodząc do pomieszczenia z ogromnym uśmiechem. Przy okazji trzasnął ostentacyjnie drzwiami. - Jak tam synku ?! - podszedł do Jamesa i zmierzwił mu włosy. - Główka boli – ujął jego twarz w dwie ręce i przechylił do tyłu, aby się jej przyjrzeć. - Och ktoś jeszcze ząbków nie umył. Wali od ciebie wódką na kilometr i papierosami – stwierdził. Podszedł do Syriusza specjalnie głośno tupiąc. - Syriuszek, może zjesz coś więcej – zaproponował z uśmiechem, ale szybko się skrzywił czując zapach wymiocin. - A to ty wymiotowałeś o szóstej. O brachu, masz tu jogurcik – potknął mu łyżeczkę pod nos. Na sam zapach Black poczuł zawartość swojego żołądka w gardle. Pokręcił mocno głową i wybiegł z jadalni udając się do łazienki, nie zdążył jednak i zwymiotował do wazonu w przedpokoju.
- Tato, błagam oddychaj ciszej – wymamrotał James. Charles spojrzał na niego z ogromnym uśmiechem. Kiedy patrzył na swojego syna, miał wrażenie, że cofa się w czasie. Niegdyś był taki sam, upijał się każdej nocy, balował do rana, a jego oczy krążyła za każdą napotkaną dziewczyną. Co nie zmieniało faktu, że nie podobało mu się to, że chłopcy wypijali jego alkohol.
-Powiem ci synu, że masz drogi gust – zaczął Charles, jego syn podniósł na niego wzrok. - Osiemdziesięcioletnia burbon, polska i ruska wódka, jestem pod wrażeniem, nie pojęcie tanich rzeczy – James uśmiechnął się na samo wspomnienie tych smaków. Mieli z Syriuszem zaskakująco dużo zabawy pijąc ten alkohol na dachu. Nie potrzebowali nawet radia, sami śpiewali na całe gardło. 
-Dziękuję to chyba rodzinne – zażartował podnosząc złoty widelec. Charles otworzył gazetę.
-Nie podoba mi się to, że się co noc upijacie, sprowadzacie dziewczyny, macie dopiero szesnaście lat – powiedział groźnie, chociaż za gazety się uśmiechał.
-Trzeba podtrzymać jakoś ród Potterów i Blacków, robię co mogę – James rozłożył się nonszalancko na fotelu. Patrząc prowokacyjnie na ojca, z tym swoim szelmowskim uśmiechem.
-James, musisz w końcu dorosnąć, mieć jakiś plan na przyszłość, kiedyś to wszystko będzie twoje – powiedział Charles, po czym ugryzł się w język, mówił jak własny ojciec. Jednak James był inny, nic sobie nie robił z jego słów. Nie krzyczał, nie kłócił się, spokojnie siedział i czekał na rozwój sytuacji.
-Mam plan – rzucił krótko popijając kawę.
-Jaki, jeśli mogę wiedzieć ? Zostać z Syriuszem alkoholikiem, zostać wyrzuconym z Hogwartu, czy roztrwonić majątek rodu na dziwki, bo jak tak, na razie idzie wam świetnie - zdecydowanie mówił jak własny ojciec i siebie za to nienawidził.
-Po pierwsze, alkoholikiem nie zostanę tylko koneserem – zażartował z ogromnym uśmiechem młody Potter. - Po drugie z Hogwaru mnie nie wyrzucą, bo jestem synem Charlesa Pottera, po trzecie majątek jest na tyle duży, że nie uda mi się roztrwonić go na dziwki. Tobie się nie udało, wujowi też, dziadkowi też, więc nie mam się o co martwić – wzruszył ramionami. - Skończę Hogwart, zostanę aurorem, będę podróżował po świecie, a w wieku czterdziestu lat poślubię jakąś młódkę, która będzie lecieć na kasę lub będzie miała kompleks tatusia, spłodzę syna i wrócę do podróżowania po świecie.
-Życie nie jest takie proste. Wiesz co się dzieje, wojna nadchodzi. Musisz dać się ponieść swoim dobrym uczuciom, cechą i je wykorzystać, zamiast marnować wszystko na swoje zachcianki.
-Jestem tego świadom – rzucił James dalej nonszalancko bujając się na krześle. Charles tylko pokręcił głową, ta dyskusja zmierzała donikąd. Jego syn był jeszcze młody, naiwny,pełen życia, niech tak zostanie, niedługo świat się zmieni wraz z Jamesem. Na razie powinien się cieszyć młodością.
-W biurku mam eliksir na kaca, zażyjcie go z Syriuszem – warknął tylko. Bycie surowym rodzicem, mu nie wychodziło, ale za to pozostawała mu rola luźnego rodzica. Jej się będzie trzymał.
-Dzięki tato – rzucił James i wybiegł z jadalni. - Łapa przestań rzygać do wazonu – krzyknął biegnąc po schodach.

Wrzesień

Wtorek

Początek roku zapowiadał się obiecująco, po czym całkowicie spalił wszystkie marzenia i plany uczniów. Przedmioty które niegdyś należały do ich ulubionych spędzały im sen z powiek. Remus wraz z Lily udzielali się jako prefekci, oboje jednak szybko stwierdzili, że połączenie ich obowiązków z nauką ich przerastało. Sytuacji nie poprawiała narastająca zawiść pomiędzy gryfonami i ślizgonami. Codziennie dochodziło do kłótni i pojedynków między członkami domów. Dodatkowo prefekci Ślizgonów nie reagowali. Cała odpowiedzialność spadała na Remusa i Lily, którzy zostali zobowiązani do brania dodatkowych dozorów. Prefekt Naczelna Luisa sama byłą Ślizgonką i nie umiała się porozumieć z nimi, a Evan Prefekt Naczelny był na szkoleniu w Świętym Mungu i wracał dopiero w tym tygodniu.
-Łapa, jedz tę owsiankę, bo wystygnie – powiedział Lunatyk znad gazety. Ściągnięcie reszty Huncwotów o tak wczesnej porze z łóżka, było nie lada wyzwaniem, jednak się powiodło. Oczywiście każdy z nich jęczał i okazywał swoje niezadowolenie. Syriusz po nocy spędzonej z pewną siódmoklasistka, ledwo utrzymywał głowę w pionie.
-Tak, mamo – odpowiedział z ziewnięciem. - Nigdy tak rano nie wstałem – stwierdził.
-Tak, zwykle o tej porze się kładziesz – dodał Peter, zajadając swoje śniadanie. Był typem człowieka, który rzadko narzekał, w każdej sytuacji widział możliwości.
-Dokładnie. I tak powinno pozostać – warknął Łapa, przy okazji gniewnie szczeknął na nich.
-Cóż dobrze się stanie, kiedy chociaż raz w swoim życiu nie spóźnisz się na zajęcia – powiedział Remus z przekąsem. Black tylko przewrócił oczami i wrócił do jedzenia swojej owsianki z rodzynkami. Jego wieczorna towarzyszka nie należała do pokornych dziewczyn. Poderwanie jej zajęło mu pół godziny, ale seks z nią całą noc. Nie mógł powiedzieć, że żałuje, jednak był rozczarowany. Miał nadzieję, że jej pełne piersi, średni tyłek, da mu zapomnieć chociaż na chwilę o swoich problemach. Mylił się. Całą wściekłość w sobie próbował wyładować w seksie z nią, co mu się nie udało.
-Czy on śpi? - zapytał oburzony Lunatyk, odwrócili głowę w stronę Jamesa, który chrapał głośno.
-Wygląda tak spokojnie – stwierdził Peter.
-Myślisz to samo co ja ? - zaśmiał się Syriusz.
-Nikt, nigdy nie myśli tego co ty – Remus wrócił do czytania książki. - Dobra mam niezmywalny tusz – Łapa uśmiechnął się szeroko.

~♡~

Złapał się na tym, że lubi na nią patrzeć, kiedy tego nie widzi. Czuł się przy tym, jak jakiś chory zboczeniec, ale nie umiał się pomachiwać. Nawet jak był z inną dziewczyną szukał jej wzrokiem, tylko aby zobaczyć te blond pasma w jej rudych włosach. Siedziała teraz na trawie z przyjaciółkami, jak na szkocką jesień, pogoda była piękna. Widział dokładnie jej profil, słońce raziło ją w twarz, ale nie zmieniła miejsca. Stwierdził, że jak na osobę tak bladą wyjątkowo lubiła się opalać. Promienie słońca odbijały się w jej ciemno rudych włosach, które lśniły niczym ogień. Zaśmiała się nagle głośno z czegoś co powiedziała Alice, lubił słyszeć jej śmiech, był tak szczery i lekko dziwny, że go rozczulał.
-Rogacz! - krzyknął mu w ucho Syriusz. James odwrócił w jego stronę twarz, a ten ryknął śmiechem. Nie udało mu się zmyć namalowanych wąsów niczym kiepski alfons, ani penisa na policzku. Nie to żeby jakoś specjalnie się starał, zawsze lubił dobry dowcip, a ten akurat był wyśmienity. Postanowił na kilka dni pozostawić malunki na twarzy, aby móc patrzeć ze satysfakcją na oburzenie nauczycieli i zakłopotanie innych uczniów.
-Mój babmbino – powiedział James z włoskim akcentem. - Czy ty zjeść pasta, ja ci zrobić pasta, nie zjeść – Syriusz zaśmiał się histerycznie, zwłaszcza jak Potter wstał i zaczął wymachiwać rękami.
-Wyglądasz jak wujek pedofil – stwierdził Łapa.
-Pewnie masz rację, masz już doświadczanie – zażartował Potter i klepnął przyjaciela w tyłek. - U jaka twarda dupcia, daj pomacać, no daj - Black wygoił się w bok, aby okularnik nie mógł go dotykać. Nic to nie dało. Już po chwili zaczęli ganiać się po korytarzu. - Daj mi tę dupcie w nocy dawałeś bez opamiętania teraz się wstydzisz – krzyczał za nim Rogacz. Uczniowie oglądali się za nimi i śmiali się do rozpuku. Zwłaszcza jak Black zaczął w panice wołać pomocy.
-Pablo nie dotykaj mnie, nie teraz – wykrzyczał Syriusz przeskakując przez murek. Za nim Potter ze zdjętym już paskiem od spodni próbował go uderzyć.
-Chodź tu, Pablo pokarze ci praw... - zrobił koziołka przez dwa metry lądując tuż przy grupce dziewczyn. Jęknął głośno, a przestraszone panienki pisnęły przerażone. - Witam piękne damy, Pablo – rzucił do nich, po czym ruszył z powrotem za Syriuszem.
-Czy on ma penisa na twarzy ? - słyszał za sobą jedną z nich.
-Tak mam – od krzyczał. - Lepiej mieć dwa niż jeden – rzucił szybko.


Środa

Jak można być takim idiotom ? - pomyślała Lilly, patrzyła z uśmiechem jak dwaj gryfoni ganiali się po sali. Zresztą cała szkoła patrzyła. Jak zawsze robili z siebie widowisko. Potter cały poprzedni dzień nosił z dumą swoją umalowaną twarz, jakby nic, póki profesor się nie zdenerwowała i zaklęciem się ich pozbyła. Był chyba jedyną osobą, która nie przejmowała się swoim wyglądem i tego co myśleli o nim ludzie. W tym wieku można było to uznać za osiągnięcie.
-Gapisz się – stwierdziła Alice czytając z Maddie magazyn. Lily zaczerwieniła się i wróciła do przeglądania kartek z nimi. - To dziwnie urocze, ale to mój kuzyn więc bardziej obrzydliwe.
-Nie gapiłam się – wyszeptała Lily przyglądając się zdjęciu pięknej blond modelki.
-Gapiłaś się – rzekła Hestia. - Ale ci wybaczam twój brak gustu.
-Nie podoba mi się – warknęła.
-Już o tym rozmawiałyśmy, nie wracajmy do tego, bo robi się żenująco – zakończyła Alice. Każda z nich wiedziała, że żaden Huncwot nie nadawał się do związku, nie było w tym temacie nic do powiedzenia. Bardziej interesującą sprawą był związek Alice i Fanka. Młody Longbotton postanowił wreszcie, jak ujęła Hestia pokazać że ma jaja – i postawił się McKinnon, co niestety spowodowało bardzo przykre zerwanie. Zwłaszcza, że ta złamała mu nos i zwyzywała od cip, na co Frank się popłakał. Teraz siedział na drugim końcu sali i z miną zbitego psa obserwował czarnowłosą. Alice za to postanowiła ruszyć dalej, często mówiła, że jest jej przykro, bo nie znajdzie lepszego obiektu manipulacji i worka treningowego.
-O znowu płacze – rzuciła nagle Maddi. Wszystkie spojrzały w stronę Franka. Biedny chłopak wycierał łzy rękawem i starł się udawać, że czyta książkę.
-Czy on nie ma żadnych kolegów ? - zapytała przejęta Lily.
-Raczej czy nie ma jaj ? - dodała Hestia, najmniej czuła osoba w Hogwarcie. Evans zgromiła ją wzrokiem. Jej jedynej było żal Longbottona. Był słodkim, miłym, trochę fajtłapowatym chłopakiem, ale kochał Alice całym sercem i był dla niej dobrym przyjacielem. Nie zasłużył na takie traktowanie.
-Nie, nie ma – warknęła Alice ignorując swoje przyjaciółki.
-Idę coś z tym zrobić – powiedziała Lily wstając. 
-Zrobić mu okład z piersi ? - zaśmiała się Hestia. 
-Jak będzie trzeba ja się zgłaszam – rzuciła Maddie.
-Zawsze zdesperowana – wyszeptała do Lily Hestia. Ta nic nie powiedziała, tylko uśmiechnęła się i ruszyła w stronę płaczącego. Zajęcia miały się zacząć za dwadzieścia minut, gdyż profesor wolał się chować w gabinecie niż ich znosić. Frank nie spostrzegł, że idzie. Usiadła obok niego i podała mu chusteczkę.
-Dzięki Lily – odpowiedział. Położyła dłoń na jego ramieniu. Biedny Frank – pomyślała.
-Jak się czujesz ? - zapytała zmartwiona. Wyglądał jak cień dawnego siebie, wychudzony, bladszy.
-Jakby mi ktoś serce wyrwał z piersi – odpowiedział. - To podobno minie.
-Minie, minie, tylko musisz znaleźć inną – rzucił nagle Potter. Kucnął obok nich uśmiechając się serdecznie do Lily. Chłopcy podali sobie dłonie. - Evans piękna jak zwykle – ujął jej dłoń i pocałował delikatnie cały czas patrząc jej w oczy. Lily usłyszała parę westchnięć zachwytu dziewczyn z tyłu.
-Potter – powiedziała krótko i zabrała dłoń. - Frank nie słuchaj go. Kochasz ją, ona ciebie, jesteście sobie pisani – James tylko przewrócił na to oczami.
-Nie, nie i nie – powiedział szybko Potter. - Słuchaj brachu – usiadł obok niego i objął go ramieniem. - Nie jesteście sobie przeznaczeni. Ona ruszyła dalej, to co teraz robisz tylko ją i innych żenuje. Chodzisz i ryczysz zamiast wziąć się w garść. Tylko pogarszasz swoją sytuację – Frank ku zaskoczeniu Lily przytakiwał bez płaczu. - Przyjdź do nas wieczorem, zagramy w karty, upijemy się od razu będzie ci lepiej.
-Nie, Frank nie będzie, musisz o nią walczyć – warknęła Lily uderzając Jamesa w plecy. - Jak możesz słuchać faceta, który zapewne ma już rzeżączkę.
-Troszczę się o niego – powiedział James.
- Chcesz z niego zrobić kurwiarza – odpowiedziała Lily.
-Ty znasz takie słowa ? - zdziwił się James. - Jestem podważeniem.
-Weź, nie wpajaj mu swoich poglądów.
-A ty nie rób z niego cipy.
-Nie robię z niego cipy, wspieram jego wrażliwość.
-Po pierwsze nie można wspierać czyjejś wrażliwości, to nie ma sensu – wyciągnął ku niej jeden palec, po czym drugi. - Po drugie to właśnie jest robienie z niego cipy.
-Nie prawda, prawda … poszedł sobie – zdziwiła się Lily. Razem z Potterem podnieśli się na równe nogi i zaniepokojeni rozglądali się za Longbottonem. Wreszcie go znaleźli stojącego z Remusem Lupinem, który patrzył na nich z dziwnym uśmieszkiem.
-Widzisz, bez twoich złotych rad od razu … - chwyciła go za rękę i zaczęła ciągnąc w stronę drzwi. - Evans rozumiem twoje podniecenie – zaczął Potter, Lily odwróciła się i kopnęła go w piszczel tak, że biedak krzyknął z bólu.
-U ostro Evans, Rogacz lubi takie – krzyknął za nimi Black.
-Czemu to zrobiłeś ? - zapytała wściekła wyciągając go na korytarz. Nie mal rzuciła go o ścianę. James spojrzał na nią z rozbawieniem. Była urocza jak się denerwowała. Jej zielone oczy zamieniały się w dwa sople lodu, a usta były zaczerwienione.
-Dla jego dobra. Lubie faceta, ale robi z siebie kretyna – powiedział nonszalancko. - A ty na siłę próbujesz go pocieszyć i przekonać do czegoś co już nie istnieje.
-Istnieje, on ją kocha, musi o nią walczyć – warknęła na niego.
-Nie musi Lils – powiedział poważnie biorąc ją za dłonie. Nie wyrwała ich mu, co go zaskoczyło, co więcej poczuł, że je lekko uciska. Kurwa, kurwa, nie dobrze – pomyślał. - Nie pasują do siebie. Ona to rozumie. Są zbyt różni, to się nie uda.
-Skąd wiesz? Wszystko … - zaczęła.
-Nie Lils. Ona nie zmieni zdania, on nie stanie się jej wymarzonym facetem. Miłość nie scala pęknięć, tylko je zakrywa. Potem i tak wyjdą – mówił spokojnie, poważnie, jego czekoladowe oczy patrzyły na nią jak na dziecko, które zrobiło coś złego.
-Jak możesz być takim …
-Słuchaj. Są dwa rodzaje ludzi na tym świecie Evans, nieoprawni romantycy jak ty i Frank oraz realiści, ja i reszta ludzi w tym Alice. Romantycy widzą uczucie, duszę, realiści ładną twarz, te same zainteresowania, poglądy. Ty wierzysz, że Bóg, Merlin czy coś tam zapisało ci kogoś w pakiecie, bratnią duszę, która cie uzupełni, ja widzę kolejną osobę z którą mogę się przespać lub dobrze bawić. Ty czujesz miłość, zauroczenie, ja czuję chemię, pociąg seksualny. Miłość to fantazja, wyobrażenie, piękne, ale mylne. Tym szybciej to zrozumiesz tym mniejsze prawdopodobieństwo, że staniesz się Frankiem – patrzyła mu w oczy jak to mówił. Naprawdę w to wierzył.
-James my w tych czasach myślimy za dużo, czujemy za mało. Nie podajemy się uczuciom, ty – położyła dłoń na jego piersi, spojrzał na tę bladą rękę i położył na niej swoją. - podajesz się złym. Mam nadzieję, że sobie to uświadomisz, za nim będzie za późno i zmarnujesz swoje szansy. Jesteś jak ci wszyscy mali przestraszeni chłopcy.
-Mówisz jak mój ociec - powiedział z kwaśną miną. Nie odpowiedziała tylko zaczęła iść ku klasie. - Umów się ze mną Evans ? - zaśmiał się. 
-Jestem dla ciebie za dobra i ja umawiam się z mężczyznami, anie chłopczykami – odpowiedziała oglądając się za siebie.
-Tak, raczej za mało wiesz o mnie – wyszeptał do siebie.

~*~

Październik

Piątek

-Ona sobie chyba z nas kpi – krzyknęła Hestia na cały korytarz. Lily odwróciła się w jej stronę. Skończyła właśnie zajęcia z eliksirów i ostatnie czego pragnęła to dyskusję ze swoja przyjaciółką na temat Prefekt Naczelnej. - U wyglądasz okropnie – stwierdziła Hestia podbiegając do niej. Evans odgarnęła włosy z czoła. To nie był jej dzień, tydzień, miesiąc. Potter postanowił, że to właśnie ona zostanie jego kolejnym obiektem żartów. Codziennie wysyłał jej kwiaty, wykrzykiwał znane już Evans umów się ze mną, a dzisiaj wraz z Blackiem i Peterem śpiewali jej serenadę. Problem w tym, że ona czuła, że zaczyna mięknąć.
-Co dzisiaj ? - zapytała zrezygnowana. Hestia chwyciła ją pod ramię i zaczęła prowadzić w stronę schodów.
-Nic tylko wycofała twój program pomocy słabszym uczniom – powiedziała nonszalancko. Lily stanęła dęba i chwyciła kratkę.

Z powodów organizacyjnych od 20 października roku obecnego do odwołania, zawieszone i anulowane są wszystkie zajęcia pomocy uczniom organizowane przez Pannę Evans. Bardzo tej Pani dziękujemy za pomysł i pracę jednak są one niepotrzebne w tej szkole. Pannę Evans zachęcam do pielęgnowania własnej wiedzy, a nie czyjejś.
Prefekt Naczelna

-Co za szmata – krzyknęła Lily. Wszyscy uczniowie spojrzeli w jej kierunku. - Nie zostawię tak tego – rzuciła kartę i bojowym krokiem zaczęła iść w stronę gabinetu Prefektów.
-Lubię cię taką co jej zrobimy ? - zapytała podekscytowana Hestia biegnąc za przyjaciółką. - I tak długo wytrzymałaś. O na Merlina … - zatrzymała się nagle i z otwartymi ustami wskazywała ścianę zamku. Lily spojrzała w tamtą stronę i zamarła. Dwóch Huncwotów wisiało nad podłogą, chowając się przed Flenchem. Oczywiście pozostała dwójka zerkała za ściany rzucając co chwila zaklęcia, przez które woźny przewracał się. Jednak to nie to było najgorsze, tylko wielki baner z napisem „Evans umów się ze mną i zostań królową mego serca”. Wszędzie porozrzucane konfetti, płatki kwiatów i oczywiście ulotki z „150 zalet Jamesa Pottera”. Pierwszą była przyjaźń z Syriuszem Blackiem i resztą ekipy. Kiedy woźny przeszedł z róg. Lily nie wytrzymała i krzyknęła:
-Potter ty kretynie – zdążyła tylko zauważyć zadowolenie na twarzy Pottera i Blacka, którzy dalej wisieli i przerażenie Remusa. Po jej słowach z bocznych sal rozległ się dźwięk marszu weselnego i wyleciały całe stada zaczarowanych gołębi, które śpiewały balladę „Lily, kwiecie mój, umów się z Rogaczem, bądź mą królową. Królowo ze mną tańcz, bo u Rogacza nie ma że stop, o yeah. Dzisiaj wyglądasz ślicznie, tu przyszłaś dla mnie specjalnie. Tanecznym krokiem podchodzę i biorę co moje. Królowo ze mną tańcz, ty najpiękniejszą z pań”. Hestia zaczęła podrygiwać, na co Lily zgromiła ją wzrokiem.
-No co, dobra nuta – tłumaczyła się.
-Co tu się dzieje ?! - krzyknął chłopak idący w ich kierunku z kufrem i torbą. Oczywiście Evan, prefekt naczelny, musiał właśnie teraz wrócić. Jak na zawołanie Black spadł na ziemię plackiem, a muzyka grała coraz głośniej.

~*~

Godzina 17:27

Wszyscy siedzieli teraz na dywaniku w gabinecie prefektów. Syriusz trzymał się za ramię z ogromnym uśmiechem, kiedy Evan chodził w kółko szukając odpowiedniego formularza.
-Druga szuflada w biurku – podpowiedział mu James nonszalancko bawiąc się zniczem. Evan go zgromił wzrokiem, ale się posłuchał i wyciągnął świstek papieru. - Miejmy to szybko za sobą, mamy kilka rzeczy do załatwienia, a ty się opierdzielasz.
-Czy ty jesteś poważny, naruszyłeś z pięćdziesiąt przepisów swoim żartem, a mnie krytykujesz – James tylko wzruszył ramionami. 
-Ma rację opierdzielasz się, a my nie jesteśmy winni twojej niewiedzy – dorzucił Syriusz ziewając przeciągle. Evan usiadł ciężko na krześle przy biurku prefekta. Już nienawidził swojego nowego zajęcia. Drzwi tworzyły się z hukiem, kiedy do środka weszły dwie dziewczyny. Za jedną z nich dalej latał natrętny gołąb, który śpiewał tę okropną piosnkę.
-Potter pozbądź się go. Black do pielęgniarki. Lupin więcej się po tobie spodziewałam. Peter, cóż sam wiesz – warknęła na nich rudowłosa. Potter od razu pozbył się patka z ogromnym uśmiechem. - Dwa tygodnie szlabanu, co dziennie będziecie szorować podłogi po kolacji. Pilnować was będzie Sue z puchonów.
-A wy to? - wyrwał się Evan, czując, że ta ruda odbiera mu i tak słabe zasoby prestiżu prefekta naczelnego. Spojrzała na niego najbardziej zirytowanym wzrokiem, jaki widział. Nie dziwił się, że Huncwoci mają do niej chociaż trochę respektu. Ta dziewczyna była jak ogień.
-Lily Evans, prefekt Gryfonów – przedstawiła się. - A to Hestia Jakson ,prefekt Krukonów i pierwsza suka prefektów – czarnowłosa oburzyła się.
-Ej – krzyknęła Hestia uderzając Lily w ramię.
-To akurat prawda – rzucił nagle Lupin z lekkim uśmieszkiem. Hestia spojrzała na niego ze zrozumieniem.
-Wiem, ale nie ma potrzeby tego mówić na głos – potwierdziła.
-Dałam im szlaban, możesz ich puścić – poinformowała Evana Lily.
-Czemu mam Cię słuchać Lily Evans ? - zapytał zmęczony tą sytuacją.
-Bo to ja jestem królową tego pierdolnika i twoim jak na razie jedynym sprzymierzeńcem w tym syfie. Stracisz mnie, możesz się pakować ze stanowiska – poinformowała go wściekle.
-Dobrze. Niech tak będzie. Wasza piątka może iść, a Lily jeśli możesz zostań.
-Nie mogę, na razie – rzuciła wychodząc z gabinetu.
Co za szurnięta laska – pomyślał Evan z uśmiechem.

Sobota

Muzyka na dole dudniła coraz głośniej, a okrzyki przybyłych na przyjecie tylko się wzmagały. Cała czwórka Hunctwów siedziała jednak w swoim dormitorium. Było święto duchów, a zarazem urodziny Syriusza. Spontanicznie postanowili wyprawić jedną ze swoich słynnych już i oczekiwanych imprez Hunctwotów. Jubilat siedział na fotelu przebrany za wilkołaka i przeglądał mapę.
- Rogacz znowu razem łażą – krzyknął do przyjaciela, który właśnie zapisywał kolejny dowcip w ich księdze, przebrany za samego Dumbledore. Szczęka Jamesa zacisnęła się na samą wzmiankę o tym, że Evans spotyka się z tym kretynem.
- Nic dziwnego, on jest wszystkim co Lily chce od faceta – rzucił Remus, siedział na parapecie i palił spokojnie. Wyglądał komicznie w swoim przebraniu wampira.
-Tak, jeśli pragnie małego fiuta – warknął Potter. Sama myśl, że Evan szlaja się obok Evans doprowadzała go do białej gorączki. To nie był facet dla niej.
-Być może, chociaż raczej chodzi o to, że jest poważny i ma plan na siebie. Obije chcą zostać uzdrowicielami – powiedział Lupin, patrzenia na wkurzonego Jamesa sprawiało mu chorą satysfakcję. Nawet przez myśl mu nie przeszło pozbawić się tej przyjemności. Chociaż uważał, że Potter ma rację, Evan i Evans nie byli dla siebie. Co innego James i Lily, ale na ten związek jeszcze za wcześnie. Podczas wakacji rozmawiał po pijaku o tym z Syriuszem, obaj doszli do wniosku, że prędzej czy później, lepiej później, ta dwójka będzie razem. Jednak na razie James musi dojrzeć, a Lily się zabawić z kimś innym.
- Pierdolisz, on ją wykorzysta i zostawi.
- To raczej ty byś zrobił, ewentualnie ja – wtrącił Łapa. Remus mu przytaknął.
- Tylko ja się z nią nie spotykam – warknął Potter. Potargał swoje włosy, niesforne włosy. Miał już serdecznie dosyć Evans w swojej głowie.  Bez przerwy wracał do tej dziewczyny myślami. Przejmował sie jej przyjaciółmi, jak ostani kretyn, a najgorsze, że zaczynało mu zależeć co ona o nim myśli.
Peter wyszedł z łazienki odziany w ogromne prześcieradło z otwierami na oczy.
-Jestem duchem - poinformował z dumą obracając się kilkukrotnie. Pokazując, że pod spodem miał tylko bieliznę. Remus uderzył głową o futrynę okna. Bezmyślność i naiwności Petera, czasami go przerastała. Glizdek był jednym z najlepszych ludzi, jakich znał. Był pełen empatii i wspólczucia, ale przy tym był naiwny i łatwy do manipulowania. James z Syriuszem często go podpuszczali do dziwnych rzeczy, ale mimo to troszczyli sie o niego, na swoj bezduszny sposób.
-Który z was? - wyszeptał tylko Remus do Syriusz. Ten uśmiechnął się szeroko. Manipuliwanie Peterem i wmawianie mu różnych rzeczy, było jedna z ulubionych rozrywek Blacka i Pottera.
- Tym razem ja - zaśmił się Łapa.
- Glizdek zdajesz sobie sprawę, że zaprosiliśmy prawdziwe duchy ? - zapytał Remus. James spojrzał na niego z wyrzutem.
- Tak, dlatego przebrałem się za... -  powiedział,  poczym skoczył na łóżko Jamesa, który go objął.
-Łapa werble - krzyknął Rogacz na co Łapa zaczął rytmicznie uderzać w ścianie. Potter wyciągnął różdżkę.
- Za grubą sowę - wyjrzyczał Glizdek. James szybko rzucił zaklęcie na przebranie przyjaciela, na którym wyrósł dziub i gdzie niegdzie białe pióra.
Potter zeskoczył z łóżka i ukocnął, tak aby Peter mogół wejśc na jego ramiona.
- Nie wiem, który z was trzech jest wiekszym kretynem - zarechotał Remus, kiedy James chodził po pokoju z Glizdonem na ramionach.

~♡~

Była w swoim żywiole, razem z Evanem sprawdzali raporty innych Prefektów. Była to monotona praca, jednak z łatwością odciągała ją od problemów.
Zapatrzyła się w drobne pismo Hestii, kiedy poczuła czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Pochylił się nad nią, tak że poczuła miętowy zapach jego szamponu. Drażnił jej nozdrza w nieprzyjemny sposób.
- Muszę przyznać, że Hestia jest przerażająco dokładna - powiedział cicho. Oboje patrzyli w kartkę. Hestia z dokładnością i uszczypliwością saterego gliny opisywała złe zachowania uczniów podczas swojego dyżuru. Już przeczytała wersje Remusa, który z czarnowłosą dyżurował tamtego dnia, był bardziej ostrożny w swoich osądach. Tworzyli zgrany duet, oboje ambitni, inteligentni oraz dokładni. Wedlug teorii Pottera, byliby idealną parą.
- Tak - odpwoiedziała szybko, wstała i odłożyła raport na półkę.  Nie lubiła używać zaklęć do tak prostych czynności jak odkładanie, wzięcie czegoś. Alice często sie z niej przez to śmiała.  Jednak lubiła swoje małe przyzwyczajenia.
- Jest już późno, odprowadzić cie do wierzy - zapytał Evan z nadzieją  w głosie.  Lily odwróciła sie do niego z uśmiechem. Chciała powiedzieć "nie", ale chłopak był miły, całkiem przystojny, miał te same pasję, a przedewszytskim był pewnego rodzaju punktem 5 jej planu.
- Tak, oczywiście- odpowiedziała zakladajac swój zielony płaszcz. Evan w ekspresowym czasie ubrał się i chwycił jej torbę.
- Poniosę - poinformował z zawstydzonym uśmiechem.
- Nie trzeba, umiem sama- powiedziała zabierając torbę, nieznosiła takiego wyręczania. Oczywiście było to słodkie i bardzo dzientelmeniskie, ale umiała sama powiedzieć, że potrzebuje pomocy.
Wyszli z ganientu i zaczeli iść korytarzem. Ziemny wiatr rozwiewał włosy Lily. Na przeciw nich zaczeli iść nienzani jej Ślizgoni. Z czystą nienawiścią spojrzeli na Evans. Przeszedł ją ziemny gest. Evan objął ją w obronnym geście. Postanowiła nie spychać jego ręki. 
Szli tak przez jakiś czas w ciszy, kiedy wreszcie Lily się zatrzymała. To nie było sprawiedliwe. Dawanie mu szansy, zwodzenie, nie była taka.
- Evan, ja... - zaczeła.
- Wiem, że masz jakieś uczucia do Pottera i Snape - powiedział chłodno.  Oczy Lily stały się niczym spodki. - Bez urazy Lily, ale jesteś okropną aktorką. Na Pottera patrzysz, jakbyś sie rozpływała, zaś na Severusa z taką tęsknotą, że przykro patrzeć.
- To nie jest do końca prawda - kłamała.
- Musisz sie z nim dwóch wyleczyć. Potter to dziecko, do tego wredne, a Snape ... cóż sama wiesz. Obaj nie są towarzystwem dla ciebie - stwierdził z miłym, wręcz współcujacym uśmiechem.
- Być może, ale to ode mnie zależy z kim spedzam czas - warknęła. Odsunął się na krok od niej.
- Oczywiście, jednak jak zdecydujesz się... - chwycił ją nagle za ramiona i odwrócił w stronę schodów.
- Co ty wyrabiasz, zostaw... - krzykneła, próbując sie wyrwać. A wtedy zobaczyła ich. Stał w przebraniu dyrektora szkoły i opierając skąpo ubraną dziewczynę o ściankę.  Jego dloń w niemal agresywny sposób wędrowala pod skórzaną spódnicę.  Całował jej szyję oraz piersi. A Lily na to wszytsko patrzyła.  Nie mogła się ruszyć. Wiedziała, że żadnej nie przepuścić, plotki o jego podbojach, nagości i pocałunkach były codziennością w Hogwarcie, ale zazwyczaj był na tyle dyskretny, że nigdy nie wiedziała go w akcji.
- Tak więc chyba mam rację - skomentował krótko prowadzac ją spowrotem do gabinetu prefektów. Nieznosił Pottera, ale tzreba przyznać, że był przydatny. Wszytsko ułatwiał.

~♡~

Nie wiedział jak wylądowała w jego objeciach. Jeszcze przez pół godziny gapił się w mapę, patrząc, jak Evans siedzi z tym kretynem. Ciśnienie skoczyło mu, jak tylko tamten stanął bliżej niej. Potem Syriusz postanowił go uchlać. W końcu to były urodziny Łapy.
- Zachowujesz się jak prześladowca - stwierdził Łapa, przekrzykując głośną muzykę. James tylko wzruszył ramionami. Przygladał się tańczącemu Peterowi. Chlopak zupełnie nie miał umiejętności rytmicznych, jednak brylował na parkiecie. Dziewczyny same podchodziły, aby z nimi zakończył.  Właśnie próbował zrobić coś na kształt ryby wyjetej z wody. Uczniowie krzyczeli i wywitowali mu.
-Serio Rogacz, ogarnij się, albo z nią... - zaczął Remus,popijał spokojnie swojego drinka, zupełnie nie będąc pod wrażeniem niczego, ani nikogo.
- Weźcie sie ode mnie odpieprzcie - warknął Potter, miał już serdecznie dosyć.  Każdy mówił mu co ma robić, myśleć, żyć, skomentował jego zachowanie. Rodziców jeszcze rozumiał, był dziedzicem, pewene rzeczy należało od niego wymagać, ale przyjaciele. To było za dużo.
- To przestań zachowywać się, jak kretyn . Uziołeś sie na dziewczyne tylko dlatego, że jako jedyna mówi ci jakim jesteś dzieciakiem- odwarknął Lunatyk.
- Nie mów tak do niego - wtracił się Łapa. Zawsze wierny, byli przyjaciómi, Remus miał rację, jednak nie mógł pozwolić, aby ktokolwiek odzywał sie tak do jego brata.
- Wychodzę - powiedział James. Nie miał teraz ochoty robić za terapeutę Łapy i Lunatyka.
Kiedy wyszedł na korytarz uderzyło w niego ziemne powietrze. Zamknął oczy i zdjął okulary, opierając się o ścianę. Miał dosyć. Każdy do okoła miał na niego jakiś plan, oczekiwania rosły, a nie malały. Jedyne czego chciał to być wolnym. Przestać wysłuchiwać tych komentarzy na temat swojego zachowania. Co ich wszytskich wzieło na wymaganie od niego nagle dojrzałości.  
- Masz papierosy ? - zapytała. James odwrócił w jej strone głowę.  Byla zamazana, jednak zdołał ją zmierzyć wzrokiem. Wysoka, czarnowłosa i skąpo ubrana. Założył okulary, aby lepiej się jej przypatrzeć. - Wygladasz lepiej bez okularów - stwierdziła zataczając się
- Ty też jak ich nie mam - odpowiedział ze swoim już sławnym uśmiechem. Dziewczyna się głośno zaśmiała. W sumie lepsza taka niż, samotne polerownie różdżki - pomyślał. Nim sie zorientowała całował ją łapczywie. Nie protestowała, oddawała pocałunki. Kątem oka zauważył rude włosy Evans. Chwycił dziewczyne w swoich ramionach mocniej i zacisnął własne oczy. Miał już dosyć Lily, jej wzroku albo zawiedzionego, albo rozbawionego jego osobą, jej włosów, które zawsze wpadały jej ust. 

Obserwatorzy