Lwie serca 6 - Samotność w tłumie
Sierpień - przed 7 rokiem
Zatrzasnęła kasę fiskalną z takim hukiem, że woda w szklance wody poruszyła się niespokojnie. Kawiarnia była już opustoszała, a mop z wiadrem stały na samym środku. Ruszyła spokojnym krokiem w stronę drzwi wejściowych i je zamknęła na klucz, po czym opuściła roletę. Kiedy ta przysłoniła już możliwość wglądu do środka wyjęła podtrzymujący jej włosy kawałek drewna. Od razu poczuła, jak koniuszki palców ją mrowią. Nie trzymała w dłoni różdżki cały dzień, otoczona przez mugoli, było to zbyt ryzykowne.
– Chłoszczyść – wyszeptała ledwo poruszając ustami. Miotła i mop od razu poderwały się do pracy. Niczym w bajce o Belli i besti same się poruszały rytmicznie sprzątające powierzchnie. Uwielbiała magię, każdego dnia dzięki niej czuła, że żyje. Że nic nie jest niemożliwe.
Zdjęła z siebie fartuszek przewiązany w tali i rzuciła go na ladę. Był to jej ostatni dzień przed powrotem do szkoły. Jej ostatnim rokiem. Potem już razem z Mary miały zamiar ruszyć do pracy. Udowodnić tym czystokrwistym bęcwałom, że są coś warte. I ona Lily Evans, będzie najlepszym, najbardziej docenianym i przełomowym uzdrowicielem.
Jednak teraz.
Jej rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej. Świat do którego należała się zmienia na gorsze, tacy czarodzieje jak ona cierpieli każdego dnia. Sam fakt, że ministerstwo podniosło cenę waluty. Do tego stopnia, że rodziców Lily było ledwo stać na połowę podręczników. Jej rodzice byli z zawodu chemikami, pracującymi w fabryce, jednak dalej nie zarabiali wystarczająco dużo, aby w tym roku utrzymywać najmłodszą córkę. Dlatego też Lily podwinęła rękawy i ruszyła do pracy. Absolutnie jej nienawidziła, niemal była pewna, że Petunia specjalnie jej ją załatwiła, by ją dręczyć. Odkładała każdego centa, każdy napiwek i tak było ją ledwo stać na podstawowe przybory.
Kiedy zamknęła wreszcie za sobą kawiarnie po raz ostatni i schowała klucze pod doniczką. Poczuła jak przepływa przez nią uczucie ulgi. Już chłodne sierpniowe powietrze uderzyło ją w twarz i zamknęła oczy rozkoszując się nim. Tylko jedna noc i wróci do swojego świata, pozostawi za sobą tę nijakość, jaką dawało jej życie wśród mugoli.
– Córciu, chodź bo cię okradną – głos jej ojca wyrwał ją z zadumy. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do niego promiennie. Henry Evans siedział w swoim samochodzie i machał do niej radośnie. Przyjeżdżał po nią każdego dnia, mimo że mówiła mu wielokrotnie, że może wrócić sama do domu. Jednak on się uparł, że musi mieć pewność, że jest bezpieczna. Bawiło ją to niezmiernie, ale też sprawiało, że jej serce rosło. Zdecydowanie zawyżały jej standardy jeśli chodzi o mężczyzn. Jej matka, Rose, śmiała się, że tak właśnie powinno być. – Jak bardzo dzisiaj się męczyłaś? – zapytał, kiedy wsiadła do samochodu z ognikami rozbawienia w oczach. Lily zrobiła teatralne westchnięcie. Na co on roześmiał się głośno.
– Tylko nie wiem… cały czas – jęknęła. Droga do domu upłynęła im w przyjemnej ciszy, przerywanej mokrym kaszlem pana Evansa. Od dłuższego czasu tak pokaszliwali z panią Evans, ale Lily wierzyła, że to jest kwestia ich pracy. Pracowali z ciężkimi chemikaliami w laboratorium i nie raz byli przez to na zwolnieniu chorobowym. Jednak zawsze wracali do zdrowia.
Kiedy dojechali do domu pani Evans spała już na kanapie, a Petunia siedziała na telefonie ze swoim chłopakiem. Pan Evans podszedł do żony i przykrył ją kocem z fotela. Nie rozmawiali już przez resztę wieczoru. I może to dobrze - myślała, miała coraz mniej tematów do rozmowy ze swoją rodziną. Petunia jej unikała, a z rodzicami wolała nie rozmawiać na niektóre tematy, aby ich nie martwić. Kochała ich i oni kochali ją, nigdy nie wątpiła w ich uczucia, jednak kiedy patrzyła na ich twarze, te oczy pełne czułości nie umiała znaleźć w sobie siły, aby wyjawić im prawdy jak naprawdę teraz wygląda magiczny świat.
Kiedy wreszcie udało się jej zjeść i spakować resztę swoich ubrań udała sie do łazienki myjąc leniwie zęby.
– Możesz zostać w domu – rzuciła Petunia. Stała w swoich drzwiach do łazienki ubrana już w najbardziej pluszowy szlafrok jak Lily widziała. Oczy Petunii świeciły chłodem, ale też czymś czego rudowłosa nie umiała nazwać. – Wiesz, znaleźć normalną pracę i chłopaka.
– Wiesz, że nie mogę – warknęła w odpowiedzi. Była już tym tematem zmęczona. Petunia bez ustanku sugerowała jej, że powinna zostać w domu, zająć się czymś normalnym, porzucić magię. Jednak co tak naprawdę było teraz dla Lily normalne. Na pewno nie mugolskie życie. Ona już nie czuła, że należy do świata jej siostry i rodziców, oni też nie ukrywali, że przestali dawno ją rozumieć. Była tylko gościem w swoim rodzinnym domu. – Tuniu ja… - zaczęła kierowana poczuciem winy.
– Daruj sobie. Nie mogę się doczekać, aż wrócisz do tej swojej szkoły dla dziwolągów – krzyknęła blondynka zatrzaskując za sobą drzwi. Przez dłuższą chwilę Lily patrzyła na te drzwi czekając, sama nie wiedziała na co. Miała ochotę pójść do siostry i z nią porozmawiać, może nawet zwierzyć się ze swoich uczuć. Ale tego nie zrobiła, rzuciła ręcznik do kosza na pranie i zamknęła za sobą drzwi do swojego pokoju.
Wielki kufer z jej rzeczami leżał przy łóżku, a jej kot pan Darcy na nim patrząc na nią znudzony. Wzięła go na ręce i zatopiła nos w biała sierść.
– Ale ty mnie rozumiesz prawda - zapytała go przyciskając go mocniej do siebie. Kot miauknął wściekle. – Tak myślałam -- wyszeptała całując jego główkę.
Komentarze
Prześlij komentarz