Charls spojrzał na zegarek na ręce, wskazywał on już północ. Westchnął ciężko po czym potarł o siebie dłonie i jeszcze raz rozejrzał się dokoła. Otaczała go całkowita ciemność jedynie w oddali mógł dostrzec światło bijące jednego z domów.
-Wesołych świat Charlsie – usłyszał głos Seweryna i odwrócił się w jego stronę. Jego kuzyn jak zwykle pojawiał się z dwoma swoimi podwładnymi którzy niczym dwa masywne posągi stali po jego obu stronach. Seweryn rozłożył ręce w geście powitania i z ogromnym uśmiechem patrzył na Charlsa. – Przepraszam za spóźnienie ale moje córeczki przyjechały i… sam wiesz przecież masz Jamesa – powiedział imię chłopaka z czystą nienawiścią. – Swojego ukochanego Jamesa. Wielkiego dziedzica fortuny naszego rodu – wyszeptał. Charls napoił się słysząc jak mówi o jego synu.
-Tu masz wszystkie akta – rzekł Potter podając Sewerynowi dokumenty. Ten tylko się zaśmiał, a akta wziął jeden z jego podwładnych. Charls zacisnął zęby i próbował powstrzymać uszczypliwy komentarz.
-Czemu jesteś taki rzeczowy kuzynie. Jutro rozpoczynają się świata. Proszę usiądź – powiedział Seweryn i machnął delikatnie różdżką a przed Charlsem pojawił się stolik i dwa krzesła. Blondyn usiadł na jednym z nich, po czym przytknął placami a jego podwładny stojący z lewej strony położył na stoliku butelkę z wianem i dwa kieliszki. Potter spojrzał na to z pogardą.
-Dostałeś co chciałeś. Więc jeśli pozwolisz chciałbym wrócić do rodziny – rzekł Charls przez zaciśnięte zęby i już się odwrócił gdy wyrósł przed nimi jeden z podwładnych Seweryna.
-Charlsie. Chyba się nie zrozumieliśmy ty musisz usiąść – powiedział Seweryn. Potter kiwnął głową i usiadł naprzeciw kuzyna. Z niechęcią upił łyk wina. – Tak więc, drogi kuzynie. Co słychać u twojej pięknej zony ? – zapytał. Charls aż drygnął co nie uszło uwadze Seweryna.
-Dobrze, a u twojej ? Dalej jest zamknięta w klasztorze w Szkocji czy też pozwoliłeś jej wyjechać z niego na spotkanie z córkami ? – powiedział Charls patrząc uważnie na twarz Seweryna ten jednak wydawał się nieporuszony.
-Laura niedawno zmarła – rzekł z wymuszonym uśmiechem. Potter zaśmiał się delikatnie, a Seweryn zrobił się czerwony ze złości. – Jak śmiesz się śmiać ze śmierci mojej żony.
-Nie śmieje się z jej śmierci. Laura była doprawdy wspaniałą i piękną kobietą. Szczerze była jedyną przedstawicielką waszej części rodu którą darzyłem szacunkiem. Jednak – Potter spojrzał na kuzyna który siedział wyprostowany na krześle i patrzył na niego z zawiścią – samo wspomnienie waszego małżeństwa doprowadza mnie do śmiechu.
-A co w nim takiego zabawnego? – zapytał Seweryn podnosząc jedną brew.
-To że zawsze uważałem cie za skurwiela Sewerynie. Niezdolnego do miłości. Jednak kiedy zobaczyłem jak patrzysz na tą mugolkę to widziałem prawdziwe uczucie. Zrobiłeś wszystko by z nią być. Zrzekłeś się prawa do spadku, do przywilejów, do nazwiska. A potem kiedy już była już twoją żona i urodziła ci córki ty zamknąłeś ją w klasztorze. To mnie zastanawia. Jak urodziła się Oktawia, a potem Roksanna ukryłeś swoja żonę w zakonie i przybyłeś do ojca błagając o przyjęcie. Co się stało ? – Seweryn upił łyk wina i spojrzał na niego z uśmiechem.
-Kochałem swoja zonę Charlsie. Może nawet bardziej niż ty swoją. Jednak sam wiesz co się dzieje z czarodziejami którzy zrzekają się swojego rodu. Cierpieliśmy biedę, okropną biedę. A potem urodziła się nam Okawia, dwa lata później Roksanna – wyciągnął kawałek papieru z kieszeni płaszcza i patrzył na niego z uśmiechem po czym podał go Charlsowi. Ten spojrzał na niego było to zdjęcie Laury która trzymała na rękach półroczną Oktawię i całowała ją w główkę. – I kiedy spojrzałem na Roksanne poczułem że muszę zrobić wszystko by wyrosłu na szczęśliwe kobity i żeby miały wszystko czego tylko zapragną. Jednak nie mogłem im tego dać żyjąc jako czarodziej który wyrzekł się rodu. Wiedziałem też że przyjmą mnie z nią z powrotem tylko wtedy kiedy pozbędę się mojej żony. Podałem wiec Laurze eliksir, a ona po nim straciła zmysły i wtedy wysłałem ją do klasztoru. Potem poszedłem błagać ojca i dziadka o ponowne przyjęcie. Oni wiedząc że Laura tak naprawdę już nie żyje przyjęli mnie z powrotem z dziećmi. – Seweryn patrzył się na kieliszek nieprzytomnym wzrokiem.
-Jak tylko umrzesz twoje córki i tak będą pozbawione jakich kolwiek praw do fortuny i do bycia w rodzie. Po pierwsze są kobietami, po drugie zrzekłeś się nazwiska przed ich narodzinami więc urodziły się jako córki zwykłego czarodzieja. W żaden sposób ich nie zabezpieczyłeś - rzekł Charls czując współczucie co do swojego kuzyna. Ten uśmiechnął się tylko pod nosem.
-Do fortuny rodu nie. Do fortuny rodu ma prawo tylko pierworodny i czystko krwisty czarodziej. Czyli twój syn, a po jego śmierci ja, a po mojej Marlena – Charls kiwnął głowa – i masz tu rację. Jednak ja zabezpieczyłem Oktawię i Roksanne. Jak tylko się urodziły założyłem im skrytkę w Banku i co miesiąc oddaje tam 100 tysięcy galeonów.
-Dobry z ciebie ojciec – stwierdził Potter. Seweryn się uśmiechnął.
-Dziękuje. Ostatnią rzeczą jaką muszę zrobić by zabezpieczyć Oktawię i Roksannę na całe życie to zabicie twojego syna Charsie – Potter zbladł. – Tylko po to dołączyłem do Czarnego Pana, by moje córki były bezpieczne i móc się zemści za śmierć mojego brata.
-Nie rozumiem. Po co ci spadek który otrzyma James. Przecież twoje córki są już zabezpieczone na przyszłość – powiedział Charls z niekrytym zdziwieniem. Seweryn uśmiechnął się. – Gdyż twój syn nie zasługuje na niego, lecz moja córka. A raczej mój rud bardziej na niego zasługuje niż wasz. Charlsie myślisz że nie wiem czemu pozbawiliście z dziadkiem życia Sandry. Mimo że Oktawia gdyż jest kobietą niema do niego prawa to nieznaczny ze nie jestem na tyle sprytny by go otrzymała. Nie muszę jej mordować jak ty Sandry by mój pierworodny dostał spadek.
-Wiesz jakim człowiekiem był mój ojciec – powiedział Charls. – Nie miałem wyboru.
-Miałeś. Charlsie miałeś. Powiedzmy prawdę wreszcie zabiłeś swoja córkę tylko po to by twój przyszły syn mógł odziedziczyć fortunę naszego rodu – Potter zacisnął zęby powstrzymując przy tym łzy żalu. – Jak możesz z tym żyć ?
-Nie mogę – powiedział głosem przepełnionym smutkiem i żalem. – Codziennie od tamtego dnia…
-Ale osiągnąłeś swój cel. Twoja żona urodziła dziedzica – powiedział ze śmiechem Seweryn. – Ile osób zamordowaliście z ojcem by James mógł odziedziczyć fortunę? Policzmy najpierw był brat dziadka. Potem Sandra. Po czym zwaliliście winę na mojego brata który był przed tobą. I kiedy wreszcie umarł twój ojciec ty ją odziedziczyłeś. Ale kto będzie następny Charlsie żona a może córka twojego syna. Przyznaj Chalsie że jesteś tak samo zepsuty jak cała nasza rodzina. Każdy kto nosi nazwisko Potter bądź McDower jest zepsuty i dąży tylko do pieniędzy. Poco udawać ? Obaj chcemy dobra sowich rodów. Wychodzi nam to lepiej lub gorzej.
-Masz racje – stwierdził Charls, po czym podniósł wzrok na kuzyna. – Nie pozwolę ci go zamordować – Seweryn się zaśmiał.
-Oczywiście. Jednak on musi umrzeć. Zamordowaliście z ojcem trzy osoby by on mógł żyć ponad stan więc naturalną kolejnością jest jego śmierć– powiedział Seweryn z entuzjazmem.
-Nie – krzyknął Potter. – Kiedy on umrze ich śmierć będzie bez celowa – dopiero po chwili dotarł do niego sens jego słów.
-Właśnie. Tylko on cie trzyma przy życiu prawda – powiedział cicho McDower, a Charls kiwnął.
-Kiedy on umrze wszystko przepadanie. Śmierć Sandry, twojego brata, wuja Konstantego będzie bez celowa – wyszeptał.
-On musi umrzeć by ich śmierć była pomszczona. A jak wiedze jak go kochasz sprawi mi podwójną przyjemność zamordowanie go. Biedak będzie musiał cierpieć za winy swojego ojca – rzekł Seweryn. Charls nie wytrzymał wyciągnął różdżkę i wycelował nią w głowę kuzyna, lecz jego współpracownicy również wycelowali w Charlsa. – Kuzynie proszę cie. Kiedy mnie zabijesz oni zrobią z tobą to samo. A po naszej śmierci cała nasz wielka rodzina dowie się o twojej umówię z Czarnym Panem. Wiec, przemyśl to jeszcze raz – Potter kiwnął głową i powoli opuścił różdżkę. – Grzeczny Potter. Niestety musimy cie opuścić. Wesołych świat Charlsie – Potter kiwnął głową, Seweryn tylko machnął różdżką i zniknął razem ze stolikami i krzesłami. Cacharls zmierzwił włosy i wytarł łzę która spływała mu po policzku.
~*~
Wigilia
Remus spojrzał na kopertę która leżała na jego łóżku. Po czym szybko jego wzrok powędrował w stronę okna, tak jak się spodziewał siedziała na nim potężna sowa biała z lekko brązowymi piórami na skrzydłach.
-Co Tytus ? – sowa lekko przekrzywiła głowę w prawą stronę. Lupin pokręcił głową i sięgnął po jedno z ciastek które leżały na stoliku i podszedł do sowy. – Pewnie głodny jesteś co mały ? – Tytus szybko chwycił ciastko i schrupał je. – Kochany z ciebie zwierzak – powiedział ze śmiechem i pogłaskał go po głowie. Podszedł do łóżka i ze westchnięciem chwycił po kopertę. Było na niej napisane Pan Remus ,,Księżna,, Lupin. Chłopak zaśmiał się otworzył nie dbale kopertę. Zaczął się śmiać na sam widok pergaminu. Tak jak zawsze kiedy James z Syriuszem pisali do niego, pergamin był cały w dziwnych rysunkach i odciskach ich placów.
-Drogi Remusie. Nie wiem, znaczy nie wiemy. Jak zawsze o mnie zapominasz. Weź się uspokój co ? To jest list a nie. To pisz sam jeśli jesteś taki mądry. A będę pisał sam, rozwodzę się z tobą. A się rozwódź – Remus zaśmiał się radośnie czytając te parę zadań. Oczami wyobraźni widział jak Potter i Black wyrywają sobie pergamin dopisując każdy swoje zdanie. – Złamał mi serce. Dobra nieważne, Remus w sylwestra idziemy do McKinnonów. Gdyż moja siostra chcę się trochę poślinić do Aleksa. Tak w skrócie. A i dokończyliśmy mapę. Musimy jeszcze zrobić główną stronę i tyle. W ogóle po co my do ciebie piszemy. James ? Co? Poco piszemy do Księżnej. By zaszczyciła nas obecnością na sylwestrze. Tak, James chce ci się dobrać do majtek Księżną. A ty nie chcesz ? Oczywiście że chce ale ja to zrobię po staroświecku. Czyli ? Najpierw go zwiążę a potem zgwałcę. Klasycznie. Nieważne, o 21 przed domem McKinnonów. Przynieś gumki. James i Syriusz. Syriusz i James. – Remus zaśmiał się serdecznie. Przez te kilka miesięcy w szkole zapomniał jak oni piszą listy.
-Remus – krzyknęła Amenda po czym weszła do jego pokoju. Lupin spojrzał na siostrę która miał na sobie długą do kolan sukienkę w kolorze kości słoniowej, a jej włosy były związane w gładki kok. – Tylko słowo, a rodzona matka cie nie pozna – warknęła na niego, kiedy Remus już otwierał usta.
-Wyglądasz – zaczął, a jego starsza siostra już wyjmowała różdżkę za podwiązki – tak… inaczej – powiedział z uśmiechem.
-I tego się trzymaj. Jeden komplement z cyklu wyglądasz ładnie albo czemu się tak na co dzień nie ubierasz to będziesz szukał swoich jaj na innej planecie – Remus kiwnął głową. – Dobra – powiedziała Amanda i klepnęła brata w ramię. – Zaraz przyjdzie Albert z rodzicami i siostrą. Weź spróbuj jakoś rozerwać tą małą. W ogóle jest w twoim wieku wiec – Remusa zawsze śmieszył styl mówienia jej siostry. Mówiła bardzo niedbale i do tego szybko. – Chodzi na dół.
-Am ? – zaczął a dziewczyna odwróciła się w jego stronę na piecie. – Wyglądasz przepięknie, na pewno cie polubią – dziewczyna się uśmiechnęła szeroko.
-Dzięki – powiedziała uderzając do w pierś z taką siłą że Remus prawie się przewrócił. Naglę w całym domu Lubinów rozbrzmiał dźwięk dzwonka do drzwi. Amanda spojrzała na brata z przerażeniem, a ten tylko ją objął. – Zaczynamy przedstawienie.
-Będzie dobrze tylko zmień buty – powiedział Remus, a Am spojrzała w dół. Na nogach miała już wychodzone glany.
-A co w tych złego ? – zapytała zaskoczona, ale jak tylko zauważyła wzrok brata kiwnęła głową. – Nie było pytania.
-Amanda, Remus – krzyknęła z dołu pani Lupin. Remus spojrzał tylko z uśmiechem na swoją siostrę jak podeszła do schodów i wzięła głęboki oddech zaczęła schodzić z gracją na dół. Lupin zszedł zaraz za nią. Albert który zawsze widział Amandę w jej codziennym wydaniu, patrzył na nią z takim uwielbieniem jakby była aniołem. Kiedy wreszcie dziewczyna stanęła przed nimi dalej oczarowany jej wygładem że aż nie mógł wykrztusić z siebie słowa. Remusowi chciało się śmiać widząc jak razem wyglądają. On bardzo niskiego wzrostu, wychudzony chłopak w markowym garniturze, a jego siostra wysoka, wyższa nawet do Syriusza i James dziewczyna o dosyć masywnej posturze.
-Powiesz coś wreszcie – powiedziała Amanda, ojciec Remusa razem z jego mamą zaśmiali się serdecznie, jednak przyszli teściowie jego siostry niemili najwyraźniej poczucia humoru. Amanda zaczerwieniła się, po czym poprawiła spódnicę.
-To dla ciebie – powiedział wreszcie Albert podając jej sztywno kwiaty. Amanda zrobiła krok do tyłu gdyż bukiet był tuż przed jej twarzą.
-Dziękuje – zaśmiała się Am, jednak jak tylko za uwarzyła gardzącą jej zachowaniem minę przyszłych teściów, od razu schowała zęby i wzięła od ukochanego bukiet. Odwróciła się by włożyć go do przedtem przygotowanego wazonu, jednak jej trzęsące się ręce przewróciły go na podłogę. Teściowa tylko pokręciła głową i szepnęła coś do swojego męża. Ojciec Remusa szybko wyjął z kieszeni różdżkę i machnął nią lekko, po czym wazon przybrał dawną formę.
-Dobrze – powiedział przyszły teść Amandy dalej patrząc na nią z zażenowaniem. – Jeżeli mamy za sobą tą jakże żenująca scenkę przejdźmy do kolacji i zakończmy ten jakże niedorzeczny wieczór, podczas którego nasz Albert chce pokazać że ta o to młoda dama – wskazał rękę Amandę po której było widać narastającą złość - zasługuje by nosić nasze nazwisko.
-Oczywiście zapraszam do salonu – zaczęła pani Lupin prowadząc gości do salonu. Pan Lupin tylko zacisnął szczękę, a Amanda ścisnęła swoją spódnicę, Albert najwyraźniej był zaszokowany postawą ojca i patrzył tępo na swoją narzeczoną.
-Twój ojciec lubi nadużywać słowa ‘jakże’ – rzekł pan Lupin. Amanda uśmiechnęła się smutno do ojca i poszła do salonu za nią Albert. – Błagam chociaż ty miej normalnych teściów – zwróciła się do syna. Remus zaśmiał się.
-Przepraszam za spóźnienie – do środka weszła dziewczyna w błękitnym płaszczu. Remus razem z ojcem automatycznie spojrzeli w jej stronę. – Remus ? – powiedziała zaszokowana.
-Rachel – zaczął Remus patrząc na nią zmieszany. Dziewczyna wyglądała zupełnie inaczej niż ostatnim razem kiedy ją widział. Miała na sobie skromną sukienkę na długi rękaw w kolorze sraczkowatej żółci, która zupełnie nie pasowała do jej chłopięcej figury i słowiańskiej urody. Jej twarz była bardzo zmęczona, a oczy opuchnięte, najprawdopodobniej od płaczu, do tego pod grubą warstwą pudru widać było sińca, który znajdował się tuż pod okiem.
-Cześć – przywitała się z nim obdarowując go delikatnym uśmiechem. – Dobry wieczór – zwróciła się do pana Lupina, który uśmiechnął się do niej i dłonią wskazał salon. Dziewczyna kiwnęła głową i lekko zgarbiona poszła do pokoju. Remus odprowadził ją wzrokiem, po czym spojrzał na ojca.
-Ładna dziewczyna, ale proszę cie, chociaż ty miej normalnych teściów – zaśmiał się jego ojciec. Remus uśmiechnął się smutno.
-Ma chłopaka – powiedział z niekrytym smutkiem.
-Jak to mawia jeden z twoich przyjaciół – Remus spojrzał na niego ze zdziwieniem – Facet nie olbrzym zawsze może się po drodze zgubić – chłopak zaśmiał się.
-James tak mówi. Ale jednak jak narazi się nie zgubił wiec – pokręcił głową. – Nie ważne, chodzimy wreszcie na kolacje – dokończył i wszedł do salonu. Wszyscy już siedzieli na swoich miejscach w całkowitej ciszy. Amanda tylko patrzyła na swoich przyszłych teściów z niekrytym przerażeniem, a oni przyglądali się całemu salonowi z niekrytą odrazą. Albert starał się nie patrzeć na swoją narzeczoną, a jego siostra patrzyła z uśmiechem na zdjęcia które wisiały naprzeciwko niej. Remus usiadł pomiędzy swoja matką a Rachel, zaś jego ojciec który przyszedł chwile później usiadł obok swojej żony i córki.
Kiedy skończyli modlitwę, pani Lupin podała pieczonego indyka w sosie żurawinowym. Oczywiście przyszli teściowie Amandy negowali wszystko wzrokiem. Zaś ich młodsza córka, Rachel, była zachwycona wigilią u Lupinów. Subtelnie zagadywała panią Lupin, jednak jej matka niebyła tak przyjaźnie nastawiona i przy każdej możliwej okazji pokazywała swoją niechęć do teściów swojego syna. Amanda była tak niesamowicie zestresowana że co chwila robiła jakąś wpadkę. Na początku wylała wino na spodnie Alberta, po czym zaczęła je wycierać chusteczką. Jednak najgorsze było dopiero przed nią. Kiedy razem z matką podawały trifle, które było popisowym ciastem pani Lupin, biedna dziewczyna przewróciła się o wygięcie na dywanie i całe ciasto wyładowało na plecach przyszłej teściowej. Matka Alberta i Rachel niewytrzymała i obrażona wybiegła z domu Lupinów. Za nią oczywiście jej mąż który kilkokrotnie przed wyjściem z domu podkreślił że jego syn wrzenia się w prostacką rodzinę, a jego przyszła żona jest pozbawiona jakich kol wiek manier.
-Tak więc. Komu puddingu – powiedziała pani Lupin próbując rozluźnić atmosferę po wyjściu przyszłego teścia swojej córki. Amanda spojrzała na nią ze wściekłością i wybiegła z domu, a za nią Albert. – Co ja takiego powiedziałam ? – pan Lupin zabrał żonę do kuchni. Remus zaś spojrzał na Rachel, a ta tylko wypuściła powoli powietrze z płuc.
-Chodzi, zanim Albert po ciebie wróci trochę czasu minie – Remus delikatnie dotknął jej pleców, a ona skrzywiła się. Spojrzał na nią pytająco.
-Przewróciłam się wczoraj – powiedziała idąc na górę. Lupin nie uwierzył w jej słowa ale wolał nie ciągnąć tematu. Poszedł za dziewczyna i wprowadził ją do swojego pokoju. Rozejrzała się po nim z uśmiechem. – Tak właśnie sobie wyobrażałam twój pokoju – Remus spojrzał na nią pytająco. – Jest taki jak ty.
-Nudny – zaśmiała się serdecznie i dalej zwiedzała jego pokój patrzyła na każdy szczegół jakby chciała go zapamiętać.
-Nie jesteś nudny Remusie – powiedziała, dotykając jego książek. – Jesteś spokojny, bardzo spokojny, subtelny, delikatny, dobry, czysty. Ale masz w sobie coś ciemnego – Remus zagryzł dolną wargę, a Rachel podeszła do komody na której stały ramki ze zdjęciami. – Twoi przyjaciele – uśmiechnęła się łagodnie i pokazała mu fotografię. Pamiętał jeszcze kiedy robił to zdajecie. Było to tydzień przed końcem wakacji jak razem z chłopakami próbowali upiec ciasto jednak jak potem się okazało dodali złą mąkę. Na fotografii był uchwycony akurat moment kiedy James z Syriuszem i Peterem mieszają ciasto. – Syriusz wydaje się bardzo impulsywny.
-Bo taki jest – odparł Remus uśmiechając się do niej.
-Ale ma dobre serce. James zaś jest taki optymistyczny, taki zabawny. A Peter jest chyba bardzo samotny – podsumował Huncwotów i odłożyła zdjęcie na miejsce, po czym chwyciła drugą ramkę. – Lily – powiedziała radośnie. – Śliczna dziewczyna z niej.
-Masz rację – podszedł do niej i spojrzał na zdajecie. Byli tu razem z Lily na pierwszym spotkaniu klubu ślimaka. – Lily jest bardzo, ale to bardzo ładna, ale też równie charakterna – Rachel się zaśmiała. – I może właśnie to sprawia że tak się z Jamesem nie znoszą.
-Nie masz racji - Lupin spojrzał na nią zaskoczony. – Myślę że do siebie pasują i to nawet bardzo. Tylko jak sam powiedziałeś Lily jest charakterna, a James jak sądzę taż łatwego charakteru niema. Ich do siebie po prostu ciągnie i mają do siebie słabość, dlatego właśnie się tak ,,Nie lubią ,, bo oboje boją się swoich uczuć.
-Ładnie powiedziane. A teraz powiedz to albo Lil albo Jamesowi to znając ich oboje cie zamordują – stwierdził Remus. Rachel się zaśmiała.
-Właśnie, bo oboje unikają prawdy. Bo prawda boli Remusie. Zobaczysz jeszcze przed końcem szkoły wszystko będzie nimi wyjaśnione i będą w sobie szaleńczo zakochani – Remus spojrzał na nią spod byka.
-Znam Lil od pierwszej klasy, James zresztą tez i wiesz mi może się ku sobie mają. Może nawet bardzo, ale oboje są zbyt dumni by się do tego przyznać – Rachel odłożyła zdajecie na kredens i skrzyżowała ręce na piersiach.
-Remusie. Jak wiem coś o życiu to wiem jedno – Remus spojrzał na nią uważnie. – Jeżeli dwoje ludzi ma się ku sobie. To nie wiadomo jakby walczyli z uczuciami, jak dużo przeszkód stało im na drodze i tak prędzej czy później będą ze sobą – chłopak się uśmiechnął delikatnie. – Czasami po prostu trzeba pójść za ciosem, a ta dwójka musi się tego jeszcze nauczyć.
-Może i masz rację – powiedział Remus. Rachel spojrzała na jego usta. Po czym pocałowała go delikatnie. Lupin przez chwilę nie wiedział co robić, jednak delikatnie położył ręce na jej biodrach i odwzajemnił pocałunek.
~*~
Pierwszy dzień świąt
-James, Syriusz – zaczęła Marlena podchodząc od nich z dwoma kieliszkami szampana. Black wyciągnął rękę po alkohol i upił dwa łyki po czym znowu odwrócił się w stronę okna. Nie znosił takiego rodzaju przyjęć. Jednak pani Potter go przekonała do przyjścia na coroczną kolacje świąteczną do rodziny Marleny. – Przyjechali kuzyni z południowej części Anglii – powiedziała blondynka, udając przejecie.
-Och, jakże wspaniale – odpowiedział James mierząc wzrokiem swoich kuzynów którzy rozmawiali aktualnie z jego ciotką. – Wreszcie może poznam moich ukochanych kuzynów którzy przybili tu tylko po to by mieć o czym rozmawiać na tym swoim uroczym zadupiu – Młody Potter uśmiechnął się do siostry, ta tylko pokręciła głową.
-James proszę cie. Wiesz mi bardziej mnie to irytuje niż ciebie – rzekła dotykając jego ramienia.
-Czyżby. Co rok ta sama śpiewaka. Och James, Marlena jak wyrośliście. A tak naprawdę zastawiają się jak tu wyciągnąć od nas pieniądze – podsumował z irytacją.
-Zawsze możesz powiedzieć że zbankrutowaliście – zaśmiał się Syriusz, James delikatnie go trącił.
-Ta, jakby było to możliwe – odpowiedział obserwując swoich dalekich krewnych. Wszyscy byli ubrani w modne kreacje i zachwycali się posiadłością Potterów. Jego ciotka biegała między wszystkimi, widać było że wreszcie jest w swoim żywiole, zaś jej mąż i rodzice James stali z boku próbując ukryć się przed kuzynami.
-W ogóle gdzie jest Grace ? – zapytała wreszcie Marlena rozglądając się za młodsza siostrą.
-Schowała się na strychu – odpowiedział James. A Mar zaśmiała się serdecznie. – Uwaga idzie.
-James, Marlena – zaczął grubszy mężczyzna ubrany w bordowy garnitur. – Chłopcze jak wyrosłeś. A ty Marlen jak zawsze piękna – rodzeństwo wymieniło spojrzenia. – Może odwiedzicie starego wuja w te wakacje.
-Och Edgardzie tu jesteś – matka Marleny chwyciła starego wuja tuż przed tym jak James zdążył mu odpowiedzieć i poprowadziła go do Doery i Charlsa.
-Widziałaś go kiedyś ? – zapytał James, a Mar tylko pokręciła głową. – Ciekawe jakbyśmy niemili tyle w skrytkach to by dalej tak się nam podlizywali.
-Zapewne nie. Serio James – chłopak spojrzał na nią pytająco. – Jeszcze się nie przyzwyczaiłeś ?
-Do tego sztucznego świata, pełnego etykiety i konwenansów. Eee nie i nie mam zamiaru – odpowiedział jej szybko. Marlena tylko pokręciła głowa.
-Takie życie urodziłeś się Potterem więc się do tego przyzwyczaj. Nie moja wina że nasz rodzina to zepsute, zaopatrzone w siebie, aroganckie snoby z manią czystości krwi. Połowa z nich już dawno zbankrutowała, a drugiej niewiele brakuje. Jednak zamiast się wziąć do pracy, wolą obwiniać za wszystko dzieci mugoli które według nich są winne ich niedoli i nas ich bogatych kuzynów którzy zgarnęli cały majątek wielkich Potterów. Taka jest rzeczywistość James póki będziesz spadkobiercą, albo będziesz miał kontakt z moją matką – zaśmiała się Mar. – Twoje życie będzie pełne zakłamania. Przykro mi.
-Mniej więcej tak wyglądało moje życie tylko ty nie masz rodziców z obsesja na punkcie czystości krwi – dodał Syriusz.
-A temu co ? – zapytała Marlena.
-Ma depresje – zaśmiał się James. Mar spojrzała na niego rozbawiona.
-Co Black dziewczyna cie zostawiła ? – zapytała udając przejętą.
-A ty wreszcie wybrałaś miedzy McKinnonem a McKinonnem ? – odgryzła się Black. Marlena tylko się zapowietrzyła. Syriusz dopił szampana i podał Jamesowi kieliszek. Spojrzał wymownie na przyjaciela.
-Jeszcze godzina - powiedział James i wrócił do rozmowy z Marleną.
Black się dusił, chciał jak najszybciej uciec z tego domu. Wszystko co w nim było przypominało mu jego dom rodzinny, ta sztuczność, ta wyższość nad wszystkimi, ta nienawiść która była ukryta pod maską kochającej się rodzinny. Budziły się w nim najgorsze instynkty. Widział że to tylko trzy godziny udawania i znowu wróci do posiadłości Potterów w której mógł być sobą, jednak sam widok tych kuzynów którzy tylko czyhają na James i Marlenę wyzwalał u niego gniew. Wszystko było tu takie nie naturalne, takie zakłamane, a on musiał udawać że świetnie się bawi. Ale tylko przez godzinę tylko przez godzinę. Powtarzał sobie.
Świetny rozdział!
OdpowiedzUsuńPodoba mi się to w jaki lekki sposób piszesz, łatwo się czyta nie popełniasz błędów to kolejny plus :)
Bardzo lubie postać Syriusza chyba najbardziej z całego opowiadania :)
To bylo najlepsze
,,-A ty wreszcie wybrałaś miedzy McKinnonem a McKinonnem ?''
Jestem ciekawa co będzie dalej :)
Czekam na nexta i życze weny ;))
Pozdrawiam, Nicola
Dziękujemy bardzo :D
UsuńJa nie popełniam błędów :D o matko udało sie mi :D
:D <3
Całujemy ekipa Zakochanych :D
Klaudia i Karola.
KOCHANI RAZEM Z KAROLĄ MYŚLIMY ŻEBY ROZDZIAŁ 9 BYŁ CAŁKOWICIE POŚWIĘCONY LILY EVANS. CHCIELIBYŚCIE COŚ TAKIEGO PRZECZYTAĆ ?
OdpowiedzUsuńPISZE Z DUŻEJ LITERY BYŚCIE WSZYSCY PRZECZYTALI ;D
CAŁUJE KLAUDIA.
A CZUJE SIĘ JUŻ O WIELE LEPIEJ :D
Myśle, że dla odmiany fajnie byłoby coś takiego przeczytać.
UsuńLily to ciekawa postać i miło było by się o niej troche więcej dowiedzieć :)
Przepraszam, wybacz i jest mi wstyd... :c
OdpowiedzUsuńTutaj zostawię komentarz w piąteczek albo soboteczkę i mam nadzieję, że nie jesteś zła =)
Poza tym... PIERWSZA <333
No więc, heeej! Stwierdziłam, że napiszę dwa komentarze, bo pewnie bym skupiła się na następnym rozdziale i o tym napisała tylko marne trzy zdania. Hym... Ojciec Jamesa. Nie wiem co o nim myśleć i chyba po prostu zostawię go bez komentarza, na razie, bo pewnie potem go polubię znając ciebie. Może w końcu być naprawdę spoko, więc nie będę oceniać :) Te rodzinne problemy Lupinów xD Oooo! Nie spodziewałam się, że Rachel też będzie *znaczy miałam jakąś cichą nadzieję, że jednak tak, ale...* Syriusz, James i Marlena spędzają razem święta... Jakie to słooodkie :D Syriusz jest nazbyt miły, czyżby coś szykował? xD Nie no wiem, że ona dla rodziny może robić wszystko, a ich traktuje jak prawdziwą familię :D Tak się zastanawiam... Czy Syriusz będzie przyjaźnić się z Lily? :D No dobra, nie przedłużając. Świetny, genialny i zarąbiasty rozdział, a mój komentarz o wiele za nudny jak dla mnie.. xD
UsuńPozdrawiam i podążam czytać rozdział 9 :*
Zgredek