wtorek, 21 czerwca 2016

Lily Evans cz. 2

"Miłość która stanie się legendą"




Jeszcze raz spojrzałam na tarczę zegarka.
3:40 rano.
Westchnęłam ciężko i ponownie położyłam się na łóżku. James wyszedł równo o 15:03.

Pocałował mnie słodko w czubek głowy, jak to miał w zwyczaju, a ja przytuliłam się do niego najmocniej jak umiałam. Jego zapach jak zawsze sprawiał że moje serce zaczęło bić mocniej, a żołądek zrobił saldo do tyłu. Pachniał miętą, piżmem i kawą oraz swoim naturalnym „Jamesowym” zapachem.
Zaśmiał się i również objął mnie mocniej, nie odrywając ust od moich włosów.
-Nie idź – powiedziałam, wtulając się w jego szyję. – Proszę, zostań – poczułam jak do moich oczu napływają niechciane łzy. Jego wyjścia na misję, zawsze były dla mnie trudne. Jednak mimo panicznego strachu że nie wróci, nigdy nie płakałam, aż do dzisiaj – właściwie wczoraj. – Nie zostawiaj mnie samej – wydusiłam przez łzy. Odsunęłam się trochę i spojrzałam w jego oczy. Patrzył na mnie lekko zdziwiony moim zachowaniem. Wiedziałam w jego oczach jak walczy ze sobą, by mi odmówić, żeby zostawić mnie samą. Syriusz miał rację całkowicie owinęłam go sobie wokół palca.
-Lils – zaczął, chwyciłam jego twarz w dłonie i pocałowałam go. Nie był to jeden z tych słodkich pocałunków na pożegnanie, które wymieniają pary na przystankach czy dworcach. W tym pocałunku nie było nic słodkiego, był przepełniony desperacją i smutkiem. Nasze języki tańczyły jakiś szalony taniec, w ogóle ze sobą nie współpracując. Wbijałam paznokcie w jego czarną pelerynę, a on co chwila zaciskał boleśnie palce na moim ciele. W pewnym momencie pouczyłam jak moje plecy uderzają o ścianę, jęknęłam z bólu w jego ustach. James pocałował mnie jeszcze raz w usta, po czym oparł swoje spocone czoło o moje. Stykaliśmy się nosami, a nasze gorące – ciężkie oddechy spajały się w jedność.
- Powiedz że zostaniesz, proszę – wyszeptałam.
-Cholera Lil. Dokładnie wiesz że chce zostać, że najchętniej nigdy bym cię nie zostawiał samej. Jednak muszę. Cholera jasna. Muszę – powiedział, patrząc mi w oczy. Przełknęłam ciężko ślinę. Wiedziałam że musi iść. Wiedziałam że gdyby nie poszedł nigdy by sobie tego nie wybaczył. Taki był.  Chciała walczyć, mieć swój wkład w powróceniu ładu w świecie czarodziejów, daniu mi i innym mugolaką przyszłości, bronieniu poglądów swoich oraz jego rodziców. Taki był, od zawsze, na zawsze i takiego go kochałam z takim człowiekiem chciałam spędzić resztę mojego życia. Jednak, jestem samolubna. Jestem egoistką, cholerną egoistką. Bo chce go przy sobie, chce go tylko dla siebie.
-Nie musisz, ty chcesz – warknęłam. – Ty chcesz. Chcesz mnie zostawić samą. Zginać z wielkiej sprawie, broniąc swoich cholernych przekonań. Zginać z honorem, jak prawdziwy gryfon. Nie myślisz o mnie – odepchnęłam go z całej siły jaką miałam i spojrzałam na niego gniewnie. – Myślisz tylko o sobie jak zawsze. Jesteś cholernym egoistą.
-Bo chce bronić ludzi takich jak ty. Bo chce żebyś byłą bezpieczna. – warknął. Jego głos był niepokojąco opanowany. –  Jeżeli tak to owszem jestem egoistą. Chce walczyć w tej cholernej wojnie , kiedy należę do starożytnego rodu i mogę sobie spokojnie żyć na moim cholernym dworze. Mogę zamieszkać, z dala od tego gówna i nie wydawać złota z mojego skarbca na walkę z Voldemordem oraz Remusa – pokręcił głowa i chwycił mnie za twarz bym spojrzała w jego oczy. – Tak jestem egoistą. Bo cię kocham, bo chce cie bronić każdym sposobem jaki znam. A póki panuje ta wojna nie jesteś bezpieczna. Możesz wrzeszczeć, płakać, nawet ode mnie odejść jednak to nie zmieni faktu że ja i tak będę walczył. Jak nie by zapewnić ci spokojną przyszłość, to żeby uczcić pamięć moich rodziców, którzy wpajali mi to cholerne przekonanie że wszyscy jesteśmy równi – pokręciłam głowa i próbowałam uwolnić się z jego uścisku, jednak był ode mnie o wiele silniejszy. Zaczęłam się wyrywać z całej siły i płakać, wręcz histerycznie. Boże jak ja go nienawidzę.
-Nienawidzę cie. Nienawidzę słyszysz – krzyknęłam, dłonie Jamesa jeszcze mocniej zacisnęły się na moich ramionach. – Nienawidzę cie, bo sprawiłeś że cie kocham. Tak cholernie mocno cie kocham, a ty się ciągle narażasz, bez przerwy. Czy ty nie rozumiesz że cie kocham. Że nie chce być bezpieczna, jeżeli ciebie nie będzie obok.
-Rozumiem – powiedział spokojnie i przycinał mnie do siebie, owijając mnie swoimi żelaznymi ramionami.
-Nie, nie rozumiesz. Ja cie kocham. Ja nie umiem bez ciebie żyć i nigdy nie chce się tego uczyć , ja nie chce bez ciebie żyć – uderzałam pięściami w jego twardą pierś, jednak nie robiło to na nim żadnego wrażenia. – A ty zamiast zostać, zamiast być przy mnie, ty … ty robisz wszystko bym umarła z niepokoju o ciebie. Bym żyła bez ciebie, a ja tego nie chce, nie chce. Nie chce żyć bez ciebie, ułożyć sobie życia z kimś innym, całować kogoś innego, urodzić nie twoje dzieci, zestarzeć się z kimś innym niż ty. Uzależniłeś mnie od siebie, a teraz zostawiasz mnie samą, bez ciebie. Kiedy ja nie wiem jak bez ciebie żyć, jak bez ciebie oddychać.
-Kocham cie Lily Evans. I rozumiem – przytulił mnie mocniej do siebie i poczułam jak jego łzy uderzają o moje czoło. – Ja to rozumiem, bo też nie chce żyć bez ciebie. Tez nie umiem bez ciebie funkcjonować. Za każdym razem jak wychodzisz z domu, czy znikasz mi z oczu, ogarnia mnie panika że już nie wrócisz. I tak jestem egoistą. Jestem cholernym egoistą. Bo mimo że wiem co czujesz, gdyż sam czuję to samo. Wolę żebyś to ty to przeżyła, nie ja. Jesteś silniejsza ode mnie. Ty się pozbierasz, kiedy zginę. Ja nie zniosę dnia ze świadomością że cię już ze mną nie ma. Że już nigdy cie nie obejmę, nie pocałuję. Nie nakrzyczysz na mnie, ani niczym we mnie nie rzucisz – zaśmialiśmy się oboje. Osunęliśmy się powoli na podłogę i o ile to możliwe wtuliłam się w niego jeszcze mocniej. Nie wiem ile siedzieliśmy tak do siebie przytuleni. Może kilka sekund, albo kilka godzin. 
-Możesz iść – wyszeptałam cichutko w jego szuję. Otarłam łzy które zaczęły samoistnie zaczęły spływać z moich oczu. Podniosłam oczy i napotkałam spojrzenie Jamesa. Uśmiechnął  się do mnie smutno i złożył na moich ustach delikatny pocałunek.
-Postaram się wróć w jednym kawałku – powiedział patrząc mi w oczy. Wstaliśmy powoli. – Głównie dla tego że boję się teraz zadrapać, bo możesz znowu dostać ataku histerii – zaśmiał się z rozbrajającym uśmiechem. Uderzyłam go mocno w ramię.
- Mam cie czasami serdecznie dosyć – rzuciłam zirytowana. Skrzyżowałam ręce na piersiach i udawałam obrażoną.
- Ej. Dopiero co mówiłaś że nie możesz bez mnie żyć, a teraz mnie bijesz i mówisz że masz mnie dosyć. Zdecyduj się kobieto – wymierzyłam kolejny cios, jednak tym razem odskoczył w bok. Wzniósł oczy i dłonie ku górze, po czym  przemówił. – Merlnie czemu skazałeś mnie na kochanie tej okropnej, niezdecydowanej, psychopatycznej kobiety. Czemu nie dałeś mi do kochania spokojnej, potulnej kobiety, bez obsesji na moim punkcie. Czemu ?! – pokręciłam tylko głową, to było dla niego tak typowe. Z każdej nawet najgorszej sytuacji umiał wyjść z humorem, rozładowując przy tym napięcie po kłótni.
-Jesteś okropnym człowiekiem Jamesie Potterze – powiedziała, ledwo panując nad falą śmiechu. Uśmiechnął się do mnie w ten swój huncwocki sposób, który dwa lata temu podbił moje serce.
-Dziękuję – odpowiedział uśmiechając się przy tym chytrze. Zaśmiałam się i zbliżyłam się do niego. Oparłam dłonie na jego klatce piersiowej. Stanęłam na placach i potarłam nosem o jego nos – Wrócę do ciebie – wyszeptał mi do ucha. – Chociaż mnie ciut przeraziłaś tym swoim wyznaniem – zaśmiał się.
-Hmm. Spróbuj nie, a pożałujesz tego do końca życia – James zaśmiał się serdecznie i schował mi niesforny lok za ucho.
-Czy ty mi grozisz? – zapytał poważnym głosem, unosząc prawa brew. Jego twarz była komicznie poważna, tylko czekoladowe oczy świeciły rozbawieniem. – Panno Evans, jak pani śmie. Nie jestem pani własnością – mrugnął do mnie, po czym schylił się i złożył na moich ustach przesłodzony pocałunek.
-Wróć – powiedziałam kiedy się ode mnie odsunął i podszedł do drzwi. Słysząc moje słowa zastygł w miejscu, jakby sprawiły mu niezwykły ból. Odwrócił się powoli i spojrzał na mnie z czułością. 
-Wrócę, moja najmilsza – odpowiedział szarmancko i wyszedł, zamykając za sobą dokładnie drzwi.
Jeszcze przez kilka minut patrzyłam na miejsce w którym przed chwilą się znajdował. Jakby miał się zaraz pojawić.
Kocha mnie, on mnie naprawdę kocha. Nie musiał mi tego mówić i tak byłam tego świadoma.
Tak, James Charls Alexander Merlin Potter mnie kocha, a ja kocham go.
To takie proste, a zarazem takie skomplikowane.
Jesteśmy jak ogień i woda.
On pije kawę bez cukru i mleka, a ja piję herbatę zbyt słodką.
Ja śpię do południa, on wstaje o szóstej by pobiegać.
Ja za dużo mówię, a on jest wyjątkowo prostolinijny i zbyt szczery.
On nigdy mnie nie słucha, krąży myślami gdzieś daleko.
On jest wyluzowany, a ja śmiertelnie poważna.
Bez przerwy się spieramy o najmniejsze głupoty, o to kto wyniesie śmieci, że szarlotka jest smaczniejsza od sernika, kto pierwszy przeczyta gazetę.
Kiedy ja mówię "nie", on jest na "tak".
Kiedy ja układam plan, on działa.
Do tego doprowadzamy się nawzajem do obłędu, czystego szaleństwa.
 Jakbyśmy byli z innych gwiazd.
Jednak żadne z nas by nic nie zmieniło.
On jest moją pierwsza miłością i każda kolejną. Miłością której nigdy się nie spodziewałam, nigdy nie chciałam. Tak silną że nigdy nie umrze, nigdy nie osłabnie. Niestarci iskry. Rodzajem miłości o którą walczysz, której poszukujesz całe życie.
A taka miłość zdarza się raz w życiu.
Miłość która po naszej śmierci stanie się legendą.
Nasza historia będzie upiększana. Jedni będą nas potępiać inni uwielbiać. Wszyscy będą się zastanawiać jak to się stało że jesteśmy razem. Czemu nie wybrałam innego?
A odpowiedź na każde pytanie o nas jest prosta. "Ja go pokochałam, a on mnie". I tyle. To wszystko co trzeba o nas wiedzieć. My, jak miliardy ludzi, się po prostu w sobie zakochaliśmy, szczerze - prawdziwie - głęboko, niema w tym nic niezwykłego. 

1 komentarz:

  1. Piękny rozdział aż się popłakałam. A piosenka idealnie dobrana dobra nie będę za dużo pisała idę czytać dalej. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy