wtorek, 29 stycznia 2019

Lwie serce 1


Rozdział 1

Początek, moje życie zanim Cie poznałam/poznałem 



*chciał powiedzieć, że to trochę osobiste. Moi rodzice poznali się bardzo podobnie 


 Kiedy ktoś jest Ci przeznaczony, wszystko w Twoim życiu, nawet poznanie Twoich rodziców, Twoje dzieciństwo jest, abyście wreszcie się spotkali. Nic się nie dziej bez przyczyny. - jakaś francuska książka


Jej rodzice poznali się w barze. Przyszła pani Evans, wtedy dwudziestoletnia Rose Adams, przyszła na randkę z jakimś chłopakiem. Dopiero wprowadziła się do Londynu. Jej mieszkanie było norą bez porządnej łazienki i dwiema współlokatorkami, które ledwo znosiła. Pochodziła z małego miasteczka w Irlandii. Jej rodzice chcieli, aby podbijała świat. Została lekarzem. Jednak Rose, chciała prostego życia, dobrego życia. Porządnego męża, dwójki, a może trójki dzieci i psa. Była za bardzo wstydliwa i cicha, aby pragnąć zrobić karierę. Spojrzała na swojego towarzysza. Był miły, ale nie dawał jej dojść do głosu. Zamówił za nią piwo, mimo że ona mówiła, że nie pije.
Oczy od których wszystko się zaczęło
- Wtedy szef wezwał mnie zamiast tego dupka – mówił, Rose tylko potakiwała. Pod stołem ściskała swoje dłonie, czuła się bardzo niekomfortowo. Dodatkowo miała wrażenie, że ktoś się na nią patrzy, czego nie znosiła. Dokładnie wiedziała, że jej uroda przyciąga spojrzenia. Jednak nigdy nie przepadała za uwagą.  Podniosła wzrok i wtedy go zauważyła.
Wszystko stanęło i ucichło.
Owen Evans, młody księgowy wszedł w towarzystwie pięciu kumpli. Zajęli stolik tuż przy wyjściu. Nie przepadał za ich towarzystwem, jednak musiał mieć jakieś kontakty ze swoimi współpracownikami. Jego ojciec zawsze mawiał, jeżeli chcesz coś osiągnąć dbaj o swoje kontakty.  Zamówił więc burbon i usiadł tuż obok jedynego chłopaka jego lubił. Co jakiś czas wtrącał co nieco do rozmowy, ale większość czasu lustrował otoczenie. I wtedy ją zauważył.
Czas stanął.
Muzyka i rozmowy ucichły.
A on poczuł jak wstrzymuje oddech.
Widział tylko ją.
Siedziała dziwnie zgarbiona przy stoliku. Jakiś facet siedzący przed nią opowiadał to całym sobą. Ona tylko potakiwała, było widać, że czuje się nieswojo.
Było coś niej dziwnego. Nieznajomego. Przyciągająco niebezpiecznego.
Była oczywiście piękna. Posiadała rude, kasztanowe włosy, ślicznie zakręcone na końcach. Twarz miała w kształcie serca, ładne brwi. Pierwszy raz zauważył u kobiety brwi, ale ona miała je po prostu idealne. Do tego ta skóra, kremowa. Jakby odbijało się od niej światło. Miała na sobie sukienkę i sweter. Jednak nie widział w jakim kolorze. Umiał patrzeć tylko na jej twarz.
I wtedy na niego spojrzała i wiedział, że przepadł. Dokładnie zdawał sobie sprawę, że to ona. Każda komórka jego ciała lgnęła do niej. A to się działo później to już tylko przyczyna tego spotkania.
Piętnaście lat później. Zaparzał kawę. Wsypał do kubka trzy łyżki cukru, zamieszał porządnie, a potem ruszył na górę. Kupili ten dom zaraz po narodzinach Petunii. Był stary, ale Rose przekonywała go tym, że jest w spokojnej okolicy i dodatkowo blisko lasu. Kochała błądzić po łąkach i lasach. Niestety ich córki przejęły to od niej.
Wszedł do sypialni. Spała jeszcze. Jej kremowa skóra błyszczała w słońcu, a rude włosy były rozrzucone po poduszce. Postawił kubek na szafce nocnej. Delikatnie otulił ją kołdrą, aby później pocałować ją w policzek.
- Piętnaście minut – wyjąkała i przewróciła się na drugi bok. Nigdy nie była rannym ptaszkiem. Nawet jak dziewczynki były małe umiała karmić śpiąc. Dotąd nie wie, jak to robiła.
- Obudzę królewny – poinformował ją, a Rose tylko coś wyjąkała, ale nie zrozumiał co. Pokręcił głową i wyszedł. Pokoje jego córek były na końcu korytarza, dokładnie naprzeciwko siebie. Petunia spała w tym po prawej, bliżej łazienki. Zaś Lily po lewej, bliżej schodów. Westchnął i wkroczył do pokoju najstarszej.
Petunia, urodziła się zaraz po ślubie. Byli młodzi i zakochani. Mieszkali w małej kawalerce, która rozpadała się na kawałki. Jego rodzice byli zbyt zajęci sobą, aby im pomóc. Zaś rodzice Rose byli za daleko, jednak przysyłali im jedzenie, ubrania i modlili się za nich. Był młody i zmęczony, a dziecko go denerwowało. Chciał mieć Rose tylko dla siebie. Ona też wydawała się okrutnie wykończona. Rzuciła studia, nie miała z kim porozmawiać. Później było tylko gorzej. Mała ciągle płakała, do tego rozwijała się za wolno. Chcieli nawet się przeprowadzić do Irlandii, aby matka Rose, Lily, mogła im pomóc. Szybko zrezygnowali z tego pomysłu, kiedy ojciec Owena zaoferował im, że kupi im dom. Tak się stało.
Petunia nie była złym dzieckiem. Była trudna. Odziedziczyła urodę oraz charakter po rodzinie Owena. Była jak na swój wiek wysoką blondynką o cienkich włosach i długiej szyi. Jej oczy były błękitne i zbyt głęboko osadzone. Uczyła się kiepsko, bardziej interesowało ją dokuczanie koleżanką. Była do tego uparta i głośna, przez co Rose, dalej cicha i łagodna, nie umiała sobie z nią poradzić.
Teraz miała trzynaście lat i powoli wchodziła w ten okropny wiek. Zaczęła być złośliwa i arogancka.
Ominął trzy stosy ubrań i płyt, poczym podszedł do łóżka dziewczyny. Spała zwinięta w kłębek, a spod kołdry wydostawały się tylko jej blond włosy. Uśmiechnął się na ten widok. Nawet spała podobnie do niego. Usiadł na skraju łóżka i delikatnie pogłaskał ją po głowie.
-Zostaw mnie w spokoju – warknęła spod kołdry. Od razu cofnął dłoń. – Obudź tego dziwoląga i ją z tą zabierajcie – odwróciła się plecami do niego. Nie miał sił na te rozmowę i po prostu wyszedł z pokoju.
Wszedł do sypialni Lily. Dziewczynka już nie spała. Siedziała na łóżku u bawiła się za psem. Nie mogła go zabrać, dla tego kupili jej sowę, która teraz spała w klatce.
Lily w przeciwieństwie do swojej siostry, była lustrzanym odbiciem swojej matki. Rude włosy, zielone oczy i jasna cera. Tylko uśmiech miała po Evansach, szeroki, szczery. Była też uparta jak Petunia. Jeżeli coś sobie wmówiła lub wyrobiła opinię na jakiś temat, bardzo trudno było ją przekonać, że nie ma racji.
- Tato, a może wezmę Gucia ? – zapytała słodko, dokładnie wiedziała jak go sobie owinąć wokół palca. Pokręcił tylko głową i usiadł na krześle. Pokój Lily w połowie był już spakowany.
- Wiesz, że nie możesz – powiedział w końcu. Ona tylko pokiwała głową i przytuliła psa do siebie. – Będę za Tobą tęsknić Lisico – wyszeptał. Rzuciła mu się na szyję i musiał powstrzymywać łzy. – Moja córeczka.


Salon państwa Blacków był pełen jak nigdy. Wokół stołu zgromadzili się członkowie najstarszych rodów magicznych. Pani Black odziana w czarną suknię kroczyła między nimi z dumą. To właśnie jej mąż stał się zastępcą Ministra Magii.
- To moje – krzyknęło nagle jedno z dzieci bawiących się na podłodze. Mała Marlena Longbotton rzuciła klockiem w swojego brata, Franka. Na ten widok czarnowłosa kobieta mocniej przytuliła do siebie siedzącego na jej kolanach trzylatka.
- Mamo – zaczął krzyczeć Frank, pani Black aż się skrzywiła z niesmakiem. Nie lubiła chaosu, ani przeciętności. Sama posiadała dwoje dzieci, ale szybko oddała je pod opiekę guwernantek. Nie przepadała za ich gaworzeniem, niezdarnością, a tym bardziej zachowaniem. Jej pierworodny biegał właśnie po salonie co chwilę coś przewracając, skupiał tym samym całą uwagę na siebie. Spojrzała na swoją kuzynkę Doerę Potter. Mimo wieku dalej był piękna i dostojna. Jednak teraz przyczepiony był do niej ten mały czarnowłosy flejtuch. Dziecko było ubrane w ładny zestaw, zapewne drogi, ale już było upaćkane czekoladą, które jadło.  Jego włosy były potargane, a do tego co chwila ściągał na siebie uwagę. Cały stół się nim zachwycał, nic dziwnego trzylatek, który mówi po francusku i do tego ma tak bogate słownictwo.
-Może puścisz go do zabawy – zasugerowała pani Longbotton, Doera spojrzała na nią przerażona i mocniej zacisnęła dłonie na ruchliwym dziecku.
- Jeszcze się czymś zarazi, jest taki słaby – powiedziała i podała synowi kolejny kawałek cista. Jej rozmówczyni przyjrzała się dziecku. Był chude, czarnowłose, ale na pewno nie chorowite. Cały czas chłopczyk się wiercił i specjalnie irytował matkę, aby go puściła.
- Chodź się bawić – krzyknął nagle chłopczyk o równie czarnych włosach co mały Potter i ciągnął go za rączkę.
- Nie rób taka, bo wyrwiesz mu dłoń – warknęła przestraszona pani Potter. Wszyscy umilkli i patrzyli na tę scenę. Mały chłopiec spojrzał na nią przerażony, poczym wrócił do targania nowym kolegą.
-Mamo puść – powiedział głośno James i zaczął się wyrywać.
- Dobrze, ale tylko chwilę, abyś się nie spocił – wydusiła pani Potter, postawił malca na podłodze, chłopcy chwycili się za rączki i zaczęli razem biegać i się  bawić.
Dziewięć lat później ci chłopcy byli już nierozłączni.
- Musisz jeść więcej warzyw, Jamie – Doera Potter pochyliła się nad swoim jedynakiem i dorzuciła mu do talerza jeszcze cztery kawałki pomidora. – Rudy – krzyknęła, a za nią pojawił się skrzat domowy. – Ile mam powtarzać, panicz musi jeść pięć razy dziennie po dwa pomidory,  pomarańczę i jedno wybrane warzywo?
- Ależ lady ja mu daję, ale on wyrzuca, jak teraz – powiedziała Rudy. Doera szybko się odwróciła i zauważyła jak jej syn rzuca pomidorem w wazon, zresztą niezwykle celnie. Chwyciła go za dłoń, która sięgała po kolejny kawałek. Chłopak spojrzał na matkę zdziwiony, że dał się przyłapać.
- Jamie ile razy mam powtarzać, musisz jeść witaminy, chociaż, że mamy wrócić do eliksirów – jej głos był spokojny, ale oczy były pełne troski. James wiedział, że dyskusja nic nie da. Kiwnął głową i wrócił  do jedzenia. Jego matka była taka odkąd pamiętał. Wiecznie eliksiry na wzmocnienie, warzywa i nauka. Kiedy biegał dostawała białej gorączki, że złamie sobie nogę. Kiedy bawił się klockami bała się, że któryś połknie i udusi się. Jego ojciec nie był lepszy. Chciał pokazać mu świat. Często wyjeżdżali, zwiedzali, a także bawili się razem. Jednak nigdy nie spuszczał go z oka. Ciągle go kontrolował, a kiedy znikał mu z oczu trząsł się ze strachu, że coś mu się stanie.
Dlatego James grzecznie zachowywał się przy rodzicach, tym bardziej byli pewni, że jest jakimś nudziarzem tym więcej dostawał swobody, podstawą było nie dać się złapać.
- Kochanie – pan Potter pocałował żonę w policzek, a później potargał włosy syna, który siedział obrażony dłubiąc w jajecznicy. Jego pierworodny, miał dzisiaj wyjechać do Hogwartu. Siedział ubrany już w swój mundurek, a obok jego talerza leżała różdżka.
- Jamie blado dzisiaj wygląda – powiedziała Doera, bawiła się włosami chłopca i co chwila całowała jego głową.
- Żyjemy w Wali, w Anglii, tu każdy blado lub szaro wygląda, ludzie się z tym rodzą – zażartował, ale Doera nie podzielała jego dobrego humoru. Od urodzenia Jamesa żyła jak na szpilkach. Wiecznie martwiła się, że zachoruje i umrze, lub dostanie bezdechu w nocy. On sam ulegał jej psychozie, w końcu to ich jedyne dziecko.
 Byli bogaci, nawet bardzo. Mieszkali w ogromnej posiadłości w Walii, ale też posiadali dom w Londynie i Hiszpanii. Większość życia spełniali się zawodowo, on jako Auror, a ona w świętym Mungu. Chcieli dziecka, ale zaczęli się o nie starać po trzydziestce. Zaszła w ciąże po dwóch latach, ale poroniła. A później kolejne sześć razy, a kiedy się poddali. Stał się cud. Nagle zaszła w ciąże, mieli po sześćdziesiąt lat, nawet nie wierzyli, że akurat tym razem urodzi. W marcu przyszedł na świat ich syn. Krzyczał w niebo głosy. Ich jedyny, wymarzony, cud.
Rozpieścili go. Miał wszystko czego zapragnął, oprócz przestrzeni i wolności. Najlepsze zabawki, wyjazdy za granice. Zatrudnili dla niego najlepszych nauczycieli. Miał talent do języków obcych więc  nauczył się francuskiego, gnomskiego, hiszpańskiego, łaciny oraz elfickiego. Dodatkowo, aby miał przyjaciół chodził na lekcję tańca dla dzieci z rodzin magicznych. Tam razem z Syriuszem ciągli dziewczynki za włosy, podstawiali nogi, biegali jakby byli pod wpływem eliksiru.

2 komentarze:

  1. Okej, opisywanie przeszłości bohaterów to strzał w dziesiątkę. Nigdy nie spotkałam się z czymś takim i wyszlo super! Co prawda zauważyłam parę błędów, czasem zjadasz ostatnią literkę jeśli przedostatnia to ę/ą (z tą zamiast stąd), zdażyło się też parę złych odmian, myślę, że pomogłoby zwykłe sprawdzanie gramatyki w wordzie ;)
    O ile rodzice Lily byli dla mnie miłym zaskoczeniem, tak rodzina Jamesa wprawiła mnie w osłupienie. Ciekawe podejście do tematu, chyba nigdy nie pomyślałabym o takim pomyśle. Natomiast rozdział kończy się nagle i zaatanawiam się, czy to specjalny zabieg, czy np. opublikowałaś go przez przypadek ;) jeśli jednak było to zamierzone, to popracowałabym nad końcówką.
    Tak czy siak, póki co bardzo mi się podoba i nke mogę się doczekać kontynuacji. Na pewno będę tu jeszcze zaglądać! A póki co zapraszam Cię na grupę na Facebooku o Jily, przygarniemy każdego miłośnika Jamesa i Lily :D (https://www.facebook.com/groups/jilypoland/?ref=share)
    Pozdrawiam i całuję cieplutko,
    Atelier
    {stop-dreaming-hp.blogspot.com}

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz :) i tak rozdział specjalnie konczy się tak nagle

      Usuń

Obserwatorzy